środa, 28 grudnia 2016

Święta A.D. 2016

"Mamo, to był najfajniejszy dzień na świecie!" - powiedział mój syn, po 3-godzinnej zabawie z.... Rodzicami. W końcu z okazji szkolnej przerwy świątecznej mieliśmy oboje czas, żeby poświęcić czas swoim dzieciom. Razem, jednocześnie.
Wydawało mi się, że dużo czasu spędzam z dziećmi i tak rzeczywiście jest. Myślę jednak, że chłopcy docenili to, że po trzech dniach świętowania było w końcu spokojnie i cicho, a nasza uwaga skierowana była tylko na nich. Bo w Święta, jak to w Święta.
Najpierw dużo przygotowań: samodzielnie ubrana choinka, dwie tury pierników, które ozdabiali według własnego uznania, wyprawy po prezenty, pakowanie ich "cichaczem przed Mamą" i obawy Kacpra, że będzie musiał zjeść tą rybę na Wigilię.

Sama Wigilia zaczęła się tak naprawdę już przed południem, bo wtedy właśnie pojechaliśmy do Dziadków. Narobiliśmy zamieszania, przywieźliśmy pierogi z kaszą, kulebiaka (dziękuję A!), tort marchewkowy i oczywiście pierniczki. Ponieważ cało rodzinnie mieliśmy się spotkać w pierwszy dzień Świąt, założenie było takie, że każdy będzie mógł otworzyć w Wigilię po jednym prezencie. I to oczekiwanie na prezenty było oczywiście najważniejsze. Ale istotna była i pierwsza gwiazdka, i sianko pod obrusem, i opłatek, i liczenie potraw, i... kotlet mielony w kształcie ryby dla Kacpra :) Dziadek zrobił nam niespodziankę, wyciągnął gitarę i pośpiewaliśmy kolędy. Prezenty też oczywiście były:)

środa, 7 grudnia 2016

W przyszłym roku Mikołaja nie będzie!

Mikołaj może i byłby fajny, gdyby nie to, że:
- nie przyniósł PS4 ("A skąd wiesz Mamo, że mi jej nie przyniesie?")
- nie przyniósł rybek dla Mamy ("Najwidoczniej nie byłaś taka grzeczna")
- zostawił rachunek w książce ("To jednak on KUPUJE te prezenty?!?!")
- podpisuje prezenty jakimś znajomym charakterem pisma ("Skądś znam ten charakter pisma...")

i GDYBY NIE PRZYCHODZIŁ O 2.00 W NOCY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Ludzie, za co?!
2.00 w nocy: "Mamo, Mamo (swoją drogą, to czemu nie "Tato, tato!") są już prezenty! Był już! Przyniósł!!!"
K...wa, wiem. Godzinę temu się położyłam..
Ekscytacja pełna, wrzaski, krzyki. Burdel w całym domu. Dobra, zarządzam spanie. M.zmył się do pracy. Ja do 4.00 pacyfikowałam. Myślę - trudno, pośpię rano.
7.30 rano: "Mamo, to my idziemy już na dół z prezentami".
Oczyma wyobraźni widzę kilogramy zjedzonych słodyczy zamiast śniadania, rzyganie w szkole, zatwardzenie przez 3 dni. Wstaje....

Minęło parę godzin na autopilocie.

Kaj rozpakowując kolejny prezent wykrzykuje gdzieś w sufit, że Mikołaj jest najlepszy na świecie i że bardzo dziękuje za prezenty. Chwila zastanowienia... "Tylko, jak mi w przyszłym roku przyniesiesz jakiś babski prezent, to przestanę Cię szanować..."
Otwieram usta. Zamykam. Odpuszczam. Bez komentarza.

Z rózg zrobiłam bukiet świąteczny - tyle tego było.
Jeszcze na dodatek kupiłam sobie za mały T-shirt!



czwartek, 1 grudnia 2016

Rozczarowania

Gdy coś nam nie wyjdzie, gdy nie dostaniemy tego, czego chcemy, gdy ktoś wyrządzi nam przykrość, zawiedzie nas, czujemy: żal, strach, rozgoryczenie, złość. Rzadko bierzemy się w garść traktując niepowodzenie jako "kopa do działania", Przynajmniej od razu.
Kiedy ostatnio Ci coś nie wyszło? Kiedy osoba, na którą liczyłeś "dała dupy"? Kiedy z bezsilności zdarzyło Ci się płakać?
A co zrobić, gdy świat dziecka się rozpada?
Z góry zaznaczam, że nie chodzi tu o poważne, wielkie sprawy: to nie molestowanie, śmierć bliskiej osoby, przemoc, rozwód. Od takich rzeczy są specjaliści. Nawet jak nam się wydaje, że dziecko sobie świetnie radzi, to wizyta u psychologa co najwyżej to potwierdzi. A jakby miał wyjść jakiś problem, to właśnie specjalista sobie z nim poradzi. Od tego są!
Że nikt nie zna Twojego dziecka lepiej niż Ty sama? Zgodzę się i podpisuję obiema rękami. Prawdą też jest to, że czasem osoby z zewnątrz widzą więcej. Dlaczego gro chorób, poważnych zaburzeń wychodzi u dzieci w wieku 3-4 lat? Bo wtedy idą "między ludzi", do przedszkola. Zostają skonfrontowane z rówieśnikami z dala od "bezpiecznej rodzicielskiej przystani" i wtedy okazuje się, że są nadpobudliwe, agresywne, albo opóźnione.
Rodzice czasem pozwalają sobie na zatracenie własnej osobowości, rozsądku w imię miłości do dziecka. Nie wiecie o czym mówię?
A słyszeliście, że ktoś usypia dziecko jeżdżąc z nim całą noc w samochodzie? Mama wisząca nad łóżeczkiem, bo dziecko śpi tylko wtedy, nawija jej włosy na rączkę? Karmienie 5-6 letniego dziecka butelką ze smoczkiem? "Futrowanie" dziecka przed telewizorem? Pozwalanie na granie na konsoli przez 5-6 godzin dziennie? Zasypianie przed włączonym telewizorem/tabletem?
No kurde przecież czujemy, że coś jest nie tak. A mimo to, zgadzamy się na to... Lub nie :)

sobota, 19 listopada 2016

Śniadanie daje moc

Śniadanie daje moc, to ogólnopolska akcja mająca na celu uświadomić dzieci, że pierwszy posiłek spożywany po przebudzeniu, obojętne jak go nazwać i o której wstajecie, jest najważniejszy. Akcja z roku na rok, jest coraz bardziej rozbudowana i wyśrubowana, dlatego zdecydowaliśmy się do niej... nie przystępować :) Poza tym wypłynął drobny problem organizacyjny z datą akcji - w ten dzień dzieciaki mają do szkoły prawie na 12.00, więc jest to już pora raczej na obiad niż na śniadanie.


Postanowiliśmy więc zorganizować wspólne śniadanie w inny dzień, co niedawno nastąpiło i.... przeżyliśmy :)
Podstawą jest oczywiście dobra organizacja, jasne określenie, kto co przynosi oraz parę osób, którym będzie się chciało poświęcić czas i z pasją w to zaangażować. Oczywiście mam na myśli osoby dorosłe, bo dzieciaków nie trzeba było namawiać ani chwilę.


Lista potrzebnych produktów dostępna jest na stronie akcji www.sniadaniedajemoc.pl, ale nie jest sztywna i zamknięta. Ważna jest inwencja twórcza.
Ze spraw technicznych trzeba zapewnić przede wszystkim czas. Nie można się spieszyć, dzieciaki muszą umyć ręce, przygotować salę (inne ustawienie stolików), ubrać się w fartuchy, powyjmować przyniesione produkty i.. właśnie mija 45 minut.
Serwetki, jednorazowe talerzyki, sztućce, obrusy, talerze i pojemniki na "dobro wspólne", mokre chusteczki do wytarcia stołów, papierowe ręczniki, napoje, kubeczki.
Piękną chwilą było omówienie zasad wspólnego posiłku, przedstawienie harmonogramu oraz pozwolenie dzieciom na zadawanie pytań dotyczących ich wątpliwości na temat tego, co za chwilę będzie się działo.
Następnie każdy zaprezentował, to co przyniósł na śniadanie, a potem samodzielnie przygotował dla siebie posiłek. Na deser były owoce.

Oczywiście trochę jedzenia zostało, ale większość rzeczy dzieciaki wymiotły.
Dorosłym pozostało już tylko po tym wszystkim posprzątać.

wtorek, 8 listopada 2016

"A dla Mamy przynieś rybki"

Listy do Świętego już napisane. W tym roku wysyłaliśmy je z okna, a tradycyjne ciasteczka dla elfów zastąpiły chrupki orzechowe (wybaczcie mi wszystkie PPD:) w woreczku... śniadaniowym.
Listy, jak i prośby, były tak różne, jak różni są moi synowie. W obu zaś została zawarta potrzeba obdarowania również rodziców, co nie dziwi, gdyż byli przecież grzeczni.
Kacper zaczął pięknie od podejścia psychologicznego, że choć nie był grzeczny, to jednak prosi o książki. Rodziców natomiast chce uszczęśliwić kwotą 5 000,00 złotych, co uważam, jest wartością adekwatną do chwilowych potrzeb.
Kaj od razu przeszedł do rzeczy wymieniając jednym ciurkiem PS4 i parę innych gadżetów z tej półki cenowej. Gdy jednak zasugerowałam, że to może trochę drogi prezent i Mikołaj może tyle kasy nie posiadać, spokojnie mi oświadczył, że przecież Święty tego nie kupuje, tylko elfy robią to w fabryce na Biegunie Północnym. Zgodził się zrezygnować z nowego telefonu pod warunkiem, że dostanie jakieś zwierzątko.
Tu nastąpił wykład o tym, że zwierzątek nie otrzymuje się w prezencie, że to powinien być przemyślany wybór, że posiadanie zwierzątka to ogromna odpowiedzialność, że ktoś się musi nim zająć itd.
Po paru minutach do listu został dopisany PS. "A dla Mamy przynieś rybki".

środa, 2 listopada 2016

Dzień Zaduszny

Słodziaki są w tej szczęśliwej sytuacji, że odwiedzanie grobów nie wiąże się u nich ze smutkiem, ani wspomnieniami osób, które odeszły. Byli za mali, żeby pamiętać Babcię Janinkę, a innych osób nie znali.
Wyprawa na cmentarz coraz częściej jest nudnym obowiązkiem, bezsensowną wycieczką, bo "przecież już byliśmy na cmentarzu". Kiedyś atrakcją było zapalanie zniczy. Nadal jest, ale to już nie jest argument, który sprawia, że idą na cmentarz z ochotą. No przesadziłam. Może nie z ochotą, ale bez marudzenia.


Alternatywą do wyjścia jest siedzenie w domu, przed konsolą lub TV (bo przecież święto, to można) i obżeranie się słodkościami. Choć trzeba przyznać, że zakup "cmentarnych" słodyczy to w ostateczności jest argument, który pozwala się jednak ruszyć z domu.
Moje sposoby na to, żeby jednak ten dzień przebiegł bez awantur, są następujące:

1. Halloween
Celebrujemy go co roku, choć połowicznie. Nie chodzimy po sąsiadach, ale imprezę wyprawiamy ze wszystkimi gadżetami: dekoracje, malowanie, kostiumy, jedzenie. Oglądamy też tematyczne bajki. Po co? Żeby w tym wszystkim było też trochę radości, szaleństwa i oderwania od rzeczywistości.



niedziela, 23 października 2016

10 przykazań

1. Kochaj swoje dzieci
Niby nic, a jednak. Jak kogoś kochasz, to jest dla Ciebie ważniejszy niż wszystko inne. Masz dla niego czas, czekasz na każdą chwilę spędzoną z osobą, którą kochasz. Jesteś dla tej osoby miły, ciepły. Okazujesz uczucia, mówisz, że kochasz, dotykasz, głaskasz, przytulasz. Nie podnosisz głosu, słuchasz z uwagą, uśmiechasz się, robisz miłe niespodziewajki, tęsknisz.

A jak wyglądał Wasz ostatni poranek, gdy było "na rano" do szkoły?

2. Kochaj ojca/matkę swoich dzieci
A jak już nie kochasz, to chociaż szanuj. Ucz dzieci, że ich Mama lub Tata jest Super Mamą i Super Tatą. Nawet wtedy, gdy po raz kolejny coś nie wychodzi. Kłótnie między Rodzicami, wyzwiska powodują, że dziecko jest zdezorientowane, niepewne, przestraszone.

http://fdn.pl/z-doswiadczen-terapeuty

3. Nigdy nie łam danego słowa
Powiedz, że nie wiesz, że nie umiesz. To nie wstyd. Ale nie obiecuj, że będziesz, skoro Cię nie ma. Że pójdziesz na piłkę, że zrobisz "indiańskie placki" skoro to się nie stanie. A jak już coś obiecałeś i nie dotrzymałeś obietnicy, to poświęć chwilę, aby wytłumaczyć dziecku, dlaczego tak się stało? Pokaż mu, że wiesz, że dałeś "ciała", ale następnym razem stań na głowie, żeby to się nie powtórzyło!

http://ohme.pl/macierzynstwo/obiecuje-dzisiaj-juz-na-pewno-nic-tak-nie-boli-jak-zlamane-slowo/

4. Nie odkładaj na jutro
Kiedy? Później, jutro, w przyszły weekend. Cholera, nie! Skoro dziecko prosi o coś, to jest to dla niego ważne tu i teraz. Nie jutro, nie za tydzień! To nie znaczy, że powinno się spełniać każdą zachciankę, ale zauważ, doceń, zainteresuj się.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,149,o-chorobliwym-odkladaniu-czegos-na-pozniej.html

niedziela, 9 października 2016

Dzień pełen wrażeń

W ciągu tygodnia trzeba trzymać się szablonu i wypracowanych metod. Sprzątanie, gotowanie, pranie, szkoła, zajęcia dodatkowe, praca zawodowa obojga Rodziców. W weekend teoretycznie można "podgonić" zwłaszcza w pierwszych trzech punktach. Oznacza to, że gości nie przyjmujemy w piątek, bo syf w domu, góry prania bądź prasowania, a lodówka jedzie na oparach.
Zdarzają się jednak weekendy odbiegające od normy, bo a to jakiś ślub, a to zaległy trening, inauguracyjny wykład na Uniwersytecie Dziecięcym i pół roku wcześniej kupione bilety na Pinokia.

Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona Uniwersytetem Dziecięcym. Po pierwsze bardzo dobra organizacja. Już na poziomie strony internetowej, logowania, informacji. Po drugie tematyka zajęć jest dostosowana do wieku odbiorcy. Pierwszy wykład dotyczył prądu. Słodziakom usta się nie zamykały po wyjściu z niego: a to palił się kiszony ogórek, a to protony i elektrony, a to palnik, głosowanie i ocenianie wykładu, indeksy, rejestracja, podpisywanie regulaminów. Nie mogę się doczekać następnych spotkań.
Z drugiej strony to nic dziwnego. Inicjatywę utworzenia Uniwersytetu Dziecięcego 10 lat temu podjęły.... 3 matki :) Na zajęciach nie ma Rodziców, dzieci uczą się pracować w grupie, operować projektami. Dodatkowo Fundacja prowadzi bezpłatny program dla nauczycieli, szkół.

środa, 28 września 2016

Czarny poniedziałek

Otwieram skrzynkę mailową: "dyskretny sklep erotyczny", a zaraz pod nim "Klub Książek Disney'a". Co jest do cholery? Spam jest - nic nowego. Wszędzie jest spam, zwłaszcza w polityce.

Dookoła huczy od przygotowań do "czarnego poniedziałku". Będzie paraliż kraju, kobiety wyjdą na ulicę, wszyscy na czarno. Bo nikt nie ma prawa za nas decydować, bo każą rodzić za wszelką cenę, bo gwałty, choroby. Wszystko się zgadza.

Przez kolejny w tym roku remont ul. Westerplatte (gratuluję pomysłodawcom), znów zaczęliśmy chodzić przejściem podziemnym koło Dworca Głównego. Dawno tego nie robiliśmy, bo stały tam 2-3 panie przy stoliku turystycznym i przez szczekaczki nawoływały przechodniów do podpisywania petycji o zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, bo "stop zabijaniu niewinnych dzieci" (czy dzieci poczętych - już nie pamiętam). Rozumiem, że panie dopięły swego, więc już można spokojnie przejść koło dworca nie musząc tłumaczyć dzieciom, kto kogo począł i dlaczego go teraz zabija.

Aż tyle szczęścia nie mieli mieszkańcy Dębnik, gdy na jednej z kamienic zawisł billboard antyaborcyjny.
http://krakow.wyborcza.pl/krakow/1,44425,20572580,wielki-antyaborcyjny-billboard-zawisl-na-kamienicy-w-krakowie.html
Nie wiem, czy ktoś zdaje sobie sprawę z tego, jak spostrzegawcze są dzieci?

I już cieszę się na poniedziałkowy wieczór, gdy poddam się mojej ostatnio ulubionej rozrywce, czyli oglądaniu codziennej porcji informacji w różnych stacjach telewizyjnych. Wczorajszym hitem, według mnie, było nazwanie Doroty Wellman "twarzą niemieckiego koncernu spożywczego". I tyle z rzetelnych i jakichkolwiek innych informacji na jej temat. Swoją drogą to podobała mi się jej wypowiedz a'propos tego zamieszania wokół ustawy antyaborcyjnej i cofnięciu dotacji in vitro itp.

środa, 21 września 2016

Cudowny poranek

Dziś podobno ma przyjść jesień. Na razie z drzew lecą tylko kasztany i żołędzie, liście jeszcze są na swoim miejscu. W tym roku udało nam się uniknąć wyprawy na Planty po kasztany o 7.00 rano, gdyż spokojnie nazbieraliśmy pod domem z pomocą wujka Pawła i kija. Ja zaś dzielnie powstrzymuję się od pakowania garści kasztanów spacerując co rano po tym najsławniejszym krakowskim parku i prawie zawsze mi się udaje.


W mojej prywatnej Nibylandii idealny poranek zaczynałby się koło 9.00 - 10.00, kiedy to wstając wyspana (!) z łóżka dostałabym do ręki kawę. Na polu cieplutko, balkon otwarty, słoneczko. Domownicy oznajmiają, że śniadanie już jedli. Kuchnia nie przypomina Armagedonu. Dostaję dzbanek kawy, mleko, kawałek bagietki i powidła śliwkowe, a oni idą pograć w piłkę. A ja teraz w spokoju mogę przeglądnąć pocztę, Facebooka i oglądnąć jakąś śniadaniówkę...

sobota, 10 września 2016

Torty

Znów wrócił temat tortów urodzinowych i powoli kończą mi się pomysły :) Od czego jednak jest internet, a zwłaszcza youtube?
Dotychczas robiłam serniki na zimno na spodzie z biszkoptów. Środek to mieszanka sera na sernik i żelatyny lub galaretki. Często też robiłam kolorowe galaretki, kroiłam je na kosteczki i mieszałam z serkiem.





Całość ozdobiona była kremem śmietanowym, na którym kładłam opłatek dekoracyjny ze stosownym rysunkiem.
No ale, ileż można? Zwłaszcza, że w tym roku Słodziaki co przebąkują o torcie piętrowym!
Udało mi się też upiec muffinki, na które nałożyłam krem (ten z tortu) i dekoracyjne opłatki. Hitem ostatnich urodzin był zaś tort - ziemia.

poniedziałek, 5 września 2016

Nowy rok szkolny

Nie wiadomo jeszcze za wiele. Pewnie więcej informacji uzyskamy po zebraniu dla rodziców, czyli za jakiś tydzień.
Na razie drobne zmiany: nowe szafki, nowa Pani, nowy przedmiot. Uczniowie będą mogli sami iść do klasy przed rozpoczęciem zajęć, będą pisali piórem. Dojrzale się nam robi.


Przeglądając podręczniki widzę, że będzie trochę poważniej: dłuższe opowiadania, coś do czytania, lektury szkolne (Kaj koniecznie chce zapisać się do biblioteki szkolnej), tabliczka mnożenia, elementy geometrii. Z muzyki leżę - nie potrafię odczytać zapisu nutowego. Plastyka w miarę ok, choć pod koniec roku będę musiała powtórzyć wiadomości z malarstwa europejskiego. Poza tym widziałam w programie nauczania dość sporo ortografii, co nie ukrywam będzie wyzwaniem największym, ale od czego są pomoce naukowe. Ten rok upłynie pod znakiem języka francuskiego (będzie nawet stosowna książka).
No i? Przebieram nogami z radosnej ekscytacji, na co zgromadzone wokół osoby pukają się po głowie. Ale nie dam się stłamsić bandzie pesymistów i narzekaczy :)

Na razie mieliśmy piękne rozpoczęcie roku, rodzinny obiad w doborowym towarzystwie oraz bonusik w postaci wystawy Lego. Z tej okazji Słodziaki zaliczyły swój pierwszy zestaw Lego Technic (dziękujemy R+S+D).


Układamy też grafik zajęć poza lekcyjnych. Dalej przykładamy wagę przede wszystkim do zajęć ruchowych: piłka, karate, basen. Przymierzamy się też do lekcji francuskiego. Do tego trzeba tylko dopasować Uniwersytet oraz plan śniadaniowo - obiadowy, wpleść pracę zarobkową i już:)
Szykują się też podniosłe wydarzenia w naszej rodzinie: ślub, podwójne narodziny. Będzie się działo!


niedziela, 28 sierpnia 2016

Mój przyjaciel smok

Wybraliśmy się niedawno do kina na najnowszą produkcję Disneya pt. Mój przyjaciel smok. Pora niepopularna, kino mało oblegane sprawiły, że na sali byliśmy tylko my. I było cudnie!

Źródło: www.filmweb.pl

Zaczyna się trochę jak współczesny Tarzan lub Księga Dżungli. Jadąc przez las rodzina ma wypadek, w którym giną rodzice, a mały chłopiec trafia sam do puszczy, w której wychowuje go.. futrzany smok.
Potem jest już tylko lepiej, pięknie, wzruszająco. Film jest sklasyfikowany jako 6+ i ten przedział wiekowy odpowiada w 100%. Nie ma momentów, które przerażają, jest za to ciepło, rodzinna atmosfera i...magia.
Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że smok mimo iż jest wielki, potrafi stać się niewidzialny, wścieka się i zionie ogniem ma np. problem ze wzbiciem się w powietrze (zwłaszcza po dużej dawce środków usypiających), czy z precyzyjnym lądowaniem (już bez prochów).
Wisienką na torcie, oczywiście dla Mam, jest grający w filmie dziadka Robert Redford.
Polecam ten film jako piękną, rodzinną rozrywkę.

Opowieści kota z szuflady

Któregoś dnia w szkole Słodziaków odbyło się spotkanie autorskie z panią Magdaleną Celuch. Jej książka pt. Opowieści kota z szuflady była naszą pierwszą książką czytaną po Harrym.

Źródło: www.lubimyczytac.pl

Patrząc na super pozytywne recenzje oraz opnie na jej temat zastanawiam się skąd one się wzięły?
Mnie ta książka po prostu zmęczyła. Nie mogłam się doczekać, aż się skończy.

Pomysł jest niezły. Podczas wizyt u dziadków dziewczynka wchodzi na strych, gdzie znajduje kota-ducha, z którym zaczyna rozmawiać o swoich uczuciach, lękach i otaczającym świecie.
Niektóre z tych opowieści są naprawdę sympatyczne, proste i miłe, mimo, że opowiadają o przemijaniu, o niezwykłych chwilach w życiu. Dość fajna jest też zagadka kociego imienia.

Niestety im dalej w las, tym gorzej. Opowieści zaczynają się robić skomplikowane, przepełnione psychologicznym bełkotem. Proste, łatwe do odbioru przez dzieci zdania, zastępują tasiemce, które trzeba czytać parokrotnie, żeby dotrzeć do sedna.

Porównanie życia do jazdy tramwajem dość zgrabne i ciekawie zaskakujące. Dzieciom się podoba, zwłaszcza, że to właśnie ten fragment jest czytany na spotkaniach autorskich. Ale już porównanie tego samego życia do torebki cukierków, jest tylko kiepskim naśladownictwem Forresta Gumpa.

Poza tym książka jest wydana niechlujnie i na co drugiej stronie można znaleźć literówki, co drażni w odbiorze.
Szkoda czasu.

środa, 24 sierpnia 2016

Szkolna wyprawka

Wybrałam się dziś do marketu i.... oniemiałam. Wojna idzie? Kryzys gospodarczy? Rząd, jak w Niemczech, kazał zapasy robić? Ludzie, co się dzieje?! Papier wyprzedają, długopisy podrożeją??
Ja rozumiem, że 1 września, że szkoła, że 500+, że rodziny wielodzietne, ale wszyscy?!
Co drugi koszyk z zakupami zawalony po brzegi artykułami papierniczymi, farbami, bibułami, zeszytami, blokami, teczkami i Bóg wie jeszcze czym w ilościach hurtowych.

Nie rozumiem. Za tydzień nie będzie w sklepach niczego? W listopadzie, jak się skończy kupionych dziś 20 papierowych teczek, nie da się kupić jeszcze jednej? Może to jakieś bony na wyprawkę szkolną? Ale wszyscy dostali?
Ale z drugiej strony, to chyba zjawisko dobrze świadczy o naszym sektorze budowlanym, bo w końcu mamy w domach miejsce na magazynowanie stosów materiałów biurowych i to się chwali. Idzie ku lepszemu!
Może bez sensu się czepiam, niech sobie każdy robi co chce.

Został nam tydzień wakacji. Słodziaki smarkające po pas. Szkoda cokolwiek planować, bo zaraz się okaże, że jednak się rozłożą. Na razie wdrażam program wzmacniamy odporność!
W skład programu wchodzą:
1. dużo ruchu na świeżym powietrzu z plecakiem zaopatrzonym w tony chusteczek higienicznych i napojów (dziś rolki w parku Jordana - swoją drogą to jakaś nagroda należy się pomysłodawcom oznakowania miejsc parkingowych wzdłuż Błoń)
2. syrop z cebuli
3. tony warzyw i owoców do każdego posiłku


4. kiszonki: barszcz czerwony na zakwasie z buraków, surówka z kiszonej kapusty, kiszone ogórki do każdej kanapki, żur na zakwasie


5. kasza z natką pietruszki i czosnkiem pod każdą postacią
6. jogurty
7. woda morska do płukania nosa


Mam nadzieję, że jednak nam się uda i wtedy będę mogła spokojnie mieć coroczne zapalenie gardła i węzłów chłonnych :)

piątek, 12 sierpnia 2016

500+ nad Bałtykiem

Jedziemy pociągiem z Władysławowa na Hel. Dziki tłum, ciężko stanąć swobodnie, o miejcu siedzącym wogóle można zapomnieć. Dużo ludzi z walizkami, torbami, plecakami. Wysiadają i w Chałupach, i w Juracie, niektórzy w Jastarni. Ogromna ilość rodzin z dziećmi. Pani w wieku "dawno już nie prokreacyjnym" rozmawia z córką w wieku "ciągle jeszcze mam nadzieję, że prokreacyjnym".
- No widzisz, co tu się dzieje?! 500+ podostawali i wszyscy się pchają z tymi dzieciakami nad morze!
Obok starszy pan kometuje urodę pani z dzieckiem na kolanach: że ładna, że dziewczynka śliczna, że z mężem piękna para (mąż stoi nad nimi), tylko, że jeszcze jednego dziecka do 500+ brakuje...

Dobrze, że i nam dali 500+, bo w tym roku nad morze byśmy nie pojechali..


A tak, po tygodniu na Mazurach spędziliśmy dwa tygodnie na polskim morzem. Pogoda jak to w Polsce: raz ciepło, raz leje. Tym razem więcej było zimna i deszczu niż upału, ale to też ma swój urok. Wydawało się, że skoro mamy tyle czasu, to zdążymy wszystko zobaczyć, wszystko zrobić, ale rzeczywistość okazała się inna, więc za rok, chyba też tu przyjedziemy na "poprawkę".

środa, 3 sierpnia 2016

Mazury

Tydzień, aż tydzień lub tylko tydzień, spędzony na Mazurach obfitował w wiele wypraw. Odwiedziliśmy kilka naprawdę fajnych zakątków. Do jednych miejsc już nie wrócimy, w inne przyjedziemy ponownie. Mamy jeszcze parę "rzeczy do zrobienia" w następne wakacje na Mazurach.

1. Mazurolandia


Mazurolandię mieliśmy w planach podczas pobytu na Mazurach. W między czasie okazało się, że Walkiria 2016, na którą również się wybieraliśmy, ma miejsce w owej Mazurolandii i bilety (35 PLN/osoba, bez ulg dla dzieci) na to wydarzenie, umożliwiają nieograniczony wstęp do tego największego parku rozrywki na Mazurach. I dobrze, że tak się stało, bo jakbym miała wydać 100 PLN za nasze bilety i zobaczyć to, co zobaczyłam na miejscu, to awantura byłaby kosmiczna! 


Warownia krzyżacka to dwie tarcze, do których można strzelać z łuku, dyby, pieniek katowski, parę sztuk broni, którą można wziąć do ręki, 5 tarcz, parę strojów krzyżackich i wieża „widokowa”.
Park Miniatur to z 10-15 budowli mazurskich, w tym Sanktuarium w Świętej Lipce, zamek w Malborku i wiadukt.
Stadiony na świecie to mini makiety 6-8 stadionów.

Park Legend to 8-10 figurek postawionych na trawniku z tabliczkami opisującymi legendy o przedstawionych postaciach.

Mini ZOO, to dwie zagrody z kozami.

Poligon wojskowy to 5 czołgów i kilka pojazdów wojskowych, „wypożyczalnia” strojów wojskowych to 6 mundurów zawieszonych na wieszaku. Do tego rozbite są 4 namioty i dwie strzelnice.

Do atrakcji dodatkowych zaliczamy 2 kule wodne i dwie trampoliny. O gastronomii szkoda pisać, bo niestety nie da się napisać nic miłego, ani o potrawach, ani o obsłudze.
Całość można „zwiedzić” w 45 minut i to dwa razy.
Za to sama Walkiria i inscenizacja bitwy czołgowej żołnierzy wyklętych z efektami pirotechnicznymi, świetną narracją – bajka!
 

czwartek, 14 lipca 2016

GOjump Kraków

Stało się! Byliśmy w parku trampolin poskakać.



Wejścia o pełnej godzinie, ale trzeba być wcześniej, żeby się zarejestrować (uwaga: każda osoba musi się zarejestrować wchodząc pierwszy raz, ale można to zrobić w domu, przez internet, co oszczędza czas! Minusem jest jednak to, że mając dwójkę dzieci, do rejestracji każdego z nich musisz podać inny e-mail. Trochę dziwne i bezsensowne. Rozumiem e-marketing itd., ale to na 100% można usprawnić.)



Zaopatrzeni w skarpetki antypoślizgowe wchodzimy z intstruktorem, który każdej grupie tłumaczy zasady bezpieczeństwa, używania poszczególnych skoczni oraz przeprowadza krótką rozgrzewkę. Obługa na sali miła, uczynna, wysportowana, pokazuje, co umie, ale również pomaga, odpowiada na pytania techniczne. Dzieci powyżej 7 lat mogą wejść samodzielnie, a rodzic dostaje możliwość wstępu jako opieka, bez mozliwości skakania :)



Fajnie było poskakać na deskach snowbordowych, porzucać do kosza, przejść się po linie (która jednak nie jest do końca bezpieczna, bo spowodowała mocne otarcie ręki), ale przede wszystkim poskakać do piankowych basenów!. To wielki hit!
Godzina minęła niepostrzeżenie W życiu nie widziałam Słodziaków tak spoconych, umęczonych i... szczęśliwych. Bilet nie jest może tani (29 PLN/osoba), ale zabawa była przednia. Polecam!

Gdzie jest Dory?

Zacznę od tego, że uwielbiam "Gdzie jest Nemo?". Dzieci również. Fenomen tego filmu widać jak na dłoni w ZOO, które odwiedziliśmy parę tygodni po oglądnięciu filmu. Przed akwarium ukazującym rafę koralową na rybki z gatunków błazenków oraz pokolców absolutnie żadne dziecko nie mówiło inaczej niż Nemo i Dory.

Zródło: www.filmweb.pl

Pierwsza część zachwyca kolorami, dbałością o ukazanie podwodnego świata w najmniejszych detalach. W drugiej części efekty również nas nie zawiodą. Oprócz oceanu zobaczymy również oceanarium. I aż chciałoby się odwiedzić na żywo taki cudo. Afrykanarium we Wrocławiu jest piękne, ale i tak daleko mu do tego wykreowanego przez Disney Pixar. Wisienką na torcie jest głos Krystyny Czubówny, jako przewodnika po obiekcie.


Fabułę pierwszej i drugiej części dzieli rok, który nasi bohaterowie spędzili na spokojnym, statecznym życiu. Marvin trochę wyluzował, Nemo chodzi do szkoły, a Dory... dalej nic nie pamięta. Do czasu...
Nie chodzi oczywiście o to, żeby zdradzać co się wydarzy, ale w nowej części pojawi się Hank - siedmiornica, której głosu użycza w polskiej wersji Andrzej Grabowski, zwariowana kaczka Becia, czy super słodkie wydry.




2D urzeka, 3 D wymiata. To chyba najtrafniejsza recenzja. Jest pięknie i magicznie. A w krakowskim ZOO, jak zwykle pomalutku, sennie. Widać nowe inwestycje: wybieg dla kotów drapieżnych i żyraf, pingwiny, ale jeszcze dużo jest do zrobienia. Bardzo dużo. Choćby brak akwariów z prawdziwego zdarzenia.





czwartek, 7 lipca 2016

Wychodzimy na Cyrlę

No może to nie jakiś nadzwyczajny wyczyn, ale zakwasy miałam przez 2 dni. Chłopcy oczywiście - nie!
Spędzając urocze parę dni w Piwnicznej Zdrój odwiedziliśmy szlaki dzieciństwa, czyli Rytro i Cyrlę.

Za Wikipedią:Cyrla – polana w Beskidzie Sądeckim w Paśmie Jaworzyny. Położona jest na południowo-wschodnich, opadających do doliny potoku Głęboczanka stokach Makowicy, na wysokości ok. 830-860 m n.p.m. Nazwę Cyrchla nosi również przysiółek Rytra, do którego należy ta polana.
Nazwy Cyrchla, Cyrhla, Cyrla, Cerchla, Czerszla, Czerszelka są często spotykane w górach. Oznaczały ocerchlowaną (oczerszlowaną) polanę, tzn. taką, której granice zostały wyznaczone przez obłupienie kory na drzewach granicznych. Drzewa na polanie następnie usuwano przez wyrąb. Dawniej na polanie znajdowało się gospodarstwo rolne. Po II wojnie światowej, a szczególnie od lat 90., uprawianie pola na tej wysoko położonej górskiej i kamienistej polanie, z dala od osad ludzkich stało się nieopłacalne. Od 2001 w wyremontowanych budynkach dawnego gospodarstwa oficjalnie otwarto prywatne turystyczne Schronisko Cyrla (oficjalna nazwa Chata Górska Cyrla).
Z polany widoki na dolinę Popradu, wzniesienia Pasma Radziejowej i pobliskie grzbiety opadające z głównej grani Pasma Jaworzyny do doliny Popradu.

Najpierw pobiegaliśmy po zameczku w Rytrze, a w zasadzie jego ruinach z XIII wieku. Miłe miejsce, nie komercyjne, spokojne, bez żadnych współtowarzyszy z pięknymi widokami na Wielką Roztokę, gdzie toczy się akcja książki mojego dzieciństwa Rogaś z Doliny Roztoki.


środa, 29 czerwca 2016

Zakończenie roku

Ciekawa jestem, czy każde zakończenie roku będzie powodować takie emocje, czy to tylko to pierwsze?
Przygotowania trwały cały tydzień. Organizacja prezentów dla nauczycieli, laurek dla Pani Wychowawczyni, książek - prezentów dla uczniów, ostatnia religia, ostatni angielski, francuski i w końcu - ostatni dzwonek!
Mamy to! Świadectwa chyba nie mogły być lepsze, choć to Kacper dba o estetykę zeszytów, a Kajetan pięknie recytuje.
Po rozdaniu świadectw obowiązkowy obiad z Babcią i lody (choć trzeba przyznać, że i druga Babcia parę dni później przyszykowała obiad na specjalne zamówienie w ramach nagrody za świadectwa, więc w tym roku dzieciaki obłowiły się do bólu:)
Naszą nagrodą dla Słodziaków była dwudniowa wycieczka. Pobudka o 6.00 rano w poniedziałek i niespodzianka - jedziemy na wyprawę! Trasa: Sandomierz - Magiczne Ogrody - Kazimierz Dolny - Bałtów.

1.Sandomierz
To przystanek głównie dla M., żeby usatysfakcjonować jego potrzeby związane z Ojcem Mateuszem. Nawet udało mi się uchwycić na zdjęciu radiowóz na Rynku. Urokliwe miasteczko, gdzie główną atrakcją jest Rynek i trasa podziemna. Dookoła Rynku mnóstwo barów i kawiarni, choć obsługa jeszcze leniwie zblazowana, ale jedzenie pyszne (śniadanie).


W Podziemiach pani przewodnik miła, dowcipna, raczej do dorosłych, ale chłopcy byli zadowoleni z przejścia tunelami.

czwartek, 16 czerwca 2016

Euro 2016

No cóż... Mam w domu samych fanów piłki nożnej, choć każdy z nich jest inny. Myślę, że najwyższy czas pokusić się o stworzenie profilu kibica. Jeszcze dziś, bo od jutra (21:00 mecz Polska- Niemcy), cały nasz świat może wyglądać inaczej.
M. jest fanem piłki klubowej. Klub jest jeden, całe życie ten sam, aż do końca. Nie jest ważne, czy znajduje się na szczycie tabeli, czy też w strefie spadkowej. Nie można głośno skrytykować klubu, działaczy, piłkarzy aktualnie występujących w składzie. To oczywiste.
Na mecze chodzi się bez względu na aktualną dyspozycję drużyny. Z racji posiadania dzieci, ale głównie żony, frekwencja na meczu uzależniona jest od pogody. W telewizji transmisje ogląda się, ale tylko, gdy ukochany klub wygrywa, bo, gdy przegrywa, następuje FOCH i ciche dni. Za to z innymi współtowarzyszami wierności klubowej analizuje się każde zagranie, każdy transfer, każde doniesienie prasowe na temat klubu. Oznacza to niestety również, że poza klubem świat piłkarski mógłby nie istnieć. Do legendy przejdzie już przespanie ostatniego finału mistrzostw świata. Na dywanie!
Odmianą fana klubowego, jest klubowy Tata. Kibicuje drużynie synów, pomaga trenerowi (nawet zostaje oficjalnym asystentem). Mecze latorośli ogląda spoza obszaru komunikacji głosowej, paląc paczkę fajek. Nie przeszkadza to obsztorcować sędziego za stronniczość, nawrzeszczeć na dziecko, które akurat zobaczyło ptaszka zamiast stanąć murem na linii obrony.
Trzeba jednak oddać sprawiedliwość i docenić indywidualne treningi, plan szkoleniowy, wożenie chłopców na treningi, turnieje, zakup sprzętu typu: rękawice bramkarskie i 75. piłka, która tym razem jest z obecnych mistrzostw.


środa, 8 czerwca 2016

Turniej piłkarski

Za nami miesiąc wszelakich turniejów piłkarskich. Od "składkowych" Deichmanna, do sponsorowanych przez Taurona i Urząd Miasta Krakowa. Po dotychczasowych rozgrywkach wewnątrz klubowych było to dla nas nowe doświadczenie, choć muszę przyznać, że wyszliśmy z tego obronną ręką.
Po pierwsze i najważniejsze - organizacja.
Fajnie jest, gdy z wyprzedzeniem, co najmniej tygodniowym, wiemy kto z kim gra, o której i gdzie. Jeden turniej pod tym względem był dobrze zorganizowany, drugi to totalny chaos, więc mamy porównanie.
Komunikacja przez stronę www organizatora jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Ważna też jest reakcja organizatora na warunki pogodowe. Ja wiem, że piłkarze grają nawet i w deszczu, ale mówimy o dzieciach. Skoro nie ma zapewnionych boisk halowych, to dobrze widzieć, co w przypadku niesprzyjającej aury.
Ze strony uczestników zaś organizacja również odrywa kluczowe zadanie Trzeba przyjechać ze sporym zapasem czasowym, znaleźć miejsce parkingowe (zawsze są z tym problemy!), mieć odpowiedni strój, bluzy, ale i też picie, jedzenie. Niby zaplecze gastronomiczne raczej zawsze jest obok takich imprez, ale kolejki również są nieziemskie. Ja jechałam uzbrojona w kubek z kawą, zwłaszcza rano.
W końcu informacja na miejscu, osoby pilnujące, udzielające wskazówek, gdzie iść. Punktualność sędziów, dostępność rejestracji itd, itd.
Dla dzieci mają też znaczenie stroje na turniej, medale na koniec, dyplomy, puchar, czy też nagrody w postaci piłek, ale i też zestawów: soczek + drożdżówka :)

czwartek, 26 maja 2016

"Bo jak nie, to..."

Nie rób, nie ruszaj, zostaw, nie kop, nie bij.. i tak non stop od rana do wieczora. Kiedy to się w końcu skończy? Kiedy wreszcie będzie można w spokoju wyjść z domu, wypić kawę, ugotować obiad?
A może machnąć ręką i niech się dzieje co chce?
Czasem nie mam już siły. Czasem zaś wrzeszczę i tu pada sławetne "Bo jak nie, to.." I co? I g..no! Naprawdę to nie działa!
Żadne groźby nie skutkują! Mam nawet wrażenie, że dzieci zamiast się przestraszyć z ochotą podejmują wyzwanie, tym bardziej, że po dwóch, trzech, razach wspaniale się orientują, że te groźby są zazwyczaj bezpodstawne.Poza tym grożąc dziecku zakładamy, że będzie ono przewidywać konsekwencje swoich zachowań, kalkulować, co mu się bardziej opłaci, a przecież czasem i dorosły nie potrafi tego zrobić.
Pomyślmy, czy zależy nam na tym żeby dziecko ukarać, żeby zrobić mu "krzywdę", żeby cierpiało? Nie wyobrażam sobie, żeby takie intencje przyświecały rodzicom. To czego chcemy, to wymóc na dziecku zachowanie, które jest zgodne z naszymi oczekiwaniami.
O ile zgodzę się bezwzględnie w kwestiach bezpieczeństwa, o tyle już w innych nie za bardzo. Bo kto powiedział, że to czego my chcemy jest tak naprawdę właściwe dla nas, ale i dla dziecka?
Uważaj, nie biegaj, nie... itd, itd. Od czasu do czasu świta taka myśl: a niech biega, niech się wspina, jak spadnie, rozwali kolano, to się może w końcu nauczy. Przed doświadczenie. No i może to dobra metoda, może na dłużej zapamięta. No i niby ok. Jedno, co mnie zawsze w tym przeraża to to, że zamiast rozbić kolano może wybić zęby, zamiast nabić guza, może złamać nogę. I już słyszę głosy: przesadzasz, kwoczysz, robisz z dzieci maminsynki. I? I mam to w dupie! :) To moje dzieci, to ja, nikt inny, będzie z nimi jeździć po lekarzach, siedzieć całą noc w szpitalu i tym podobne. Nie puszczam dzieci samopas i tyle.

sobota, 14 maja 2016

Kręcę na siebie bicz...

Nie wiem, czy to na kanwie reklam Masterszefa Junior (bo program leciał za późno, by chłopcy mogli go oglądać), czy to początek rzeczywistej pasji, ale Słodziaki chcą gotować. Sami.
Najpierw pytam, co by chcieli gotować? Odpowiedz mogłam w zasadzie z góry przewidzieć sama: "Wszystko!'
Przez jakiś czas usiłowałam ich angażować w przygotowania posiłków typu: nakryć do stołu, nalać i przynieść picie, wybrać menu na następny dzień. Wkrótce okazało się jednak, że to za mało.
Odgoniłam od siebie wizje obciętych palców, poparzonych części ciała i może mniej drastyczne, ale równie ważne - tego bajzlu w kuchni po gotowaniu.
Zakupiłam pomoc naukową w postaci książki kucharskiej dla dzieci. Szukałam długo. Nie jestem zwolennikiem kupowania książek kucharskich, bo w zasadzie każdy przepis, wraz z listą zakupów i tutorialem można sobie wygooglować, ale dla nich gotowanie skończyłoby się na etapie poszukiwania przepisów, bo komputer, bo internet, bo "pająki zająca" na youtubie.
Oczyma wyobraźni widziałam też te walki i kłótnie o książkę (bo przecież kupowanie dwóch nie ma sensu), aż w końcu trafiłam na: Gotuj z dzieckiem.


Źródło: www.empik.pl

wtorek, 3 maja 2016

Warszawska majówka na maxa

Tegoroczny, niezbyt szczęśliwy podział godzin (w piątek lekcje kończą się o 15.20) spowodował, że do Warszawy pojechaliśmy po południu. Mimo opóźnienia, byliśmy na miejscu po 2,5 h (tak, pendolino:).
Zameldowaliśmy się w Hotelu i udając się na poszukiwanie czegoś na kolację zaliczyliśmy Pałac Kultury i Nauki, okoliczne fontanny i pomnik Janusza Korczaka.


Następnego dnia plan był prosty: Stadion Narodowy, Muzeum Wojska Polskiego i Królewskie Łazienki. Po południu teatr.
Uzbrojeni w bilet weekendowy korzystaliśmy z uroków komunikacji miejskiej. Co by nie powiedzieć o warszawskim metrze, jak bardzo można się śmiać z tych ich dwóch linii, to naprawdę ułatwia poruszanie się po mieście. Nawet w dni świąteczne odjazdy są co 7-8 minut. W porównaniu z wiecznie zakorkowanym, remontowanym na ŚDM Krakowem było bosko!!!

Stadion Narodowy zwiedzaliśmy trasą piłkarską, co umożliwiło nam wejście do szatni, zawodniczych łazienek, sali konferencyjnej itd. Pani przewodnik znakomita, z ogromnymi pokładami cierpliwości zarówno dla dzieci, jak i dla ich ojców.. Obsługa mogłaby być milsza i mniej zfochowana, ale nie było to na tyle uciążliwe, żeby robić awanturę.

Muzeum Wojska Polskiego było szaleństwem zarówno dla Słodziaków, jak i dla nas. Czołgi, samoloty, te wszystkie wyrzutnie, torpedy, zbroje. Chociaż na mnie największe wrażenie zrobił kurduplasty Sobieski i maska pośmiertna Piłsudskiego (tak, wiem, że ja jestem inna).

Spacer po Łazienkach, to już czysta przyjemność obcowania z naturą. Część chińska, po ostatnim seansie Kung Fu Pandy 3 była dla chłopców najfajniejsza. Nie mogło się obyć bez zdjęcia z Chopinem.




Po obiedzie w Zapiecku (pyszne jedzenie, tylko ceny kosmiczne) i zmianie garderoby nadszedł czas na Teatr Lalka i spektakl Wakacje Mikołajka. To była prawdziwa kulturalna uczta. Świetnie (!!) dobrani aktorzy, lalki, piosenki, cały scenariusz. Na uwagę zasługuje poczucie humoru reżysera oraz pomysły scenarzysty. Chłopcy zachwyceni, ja też!
Na koniec dnia już tylko obowiązkowe Złote Tarasy i zakupy.


Mimo barbarzyńskiej pobudki jaką zafundował nam Kajtuś, na Święto Pracy zaplanowaliśmy Centrum Nauki Kopernik, Planetarium, ogród na dachu Biblioteki UW oraz spacer traktem królewskim.
O Koperniku napisano już wiele. Wszystko prawdziwe. To raj dla dzieci, nawet jak nie chodzi o to, żeby zrozumieć dany eksperyment, tylko o to, żeby wsadzić rękę do wody, pokręcić korbką, przebiec dystans, powąchać, wrzeszczeć ile sił w płucach, podotykać ekrany. Zaliczyliśmy też Teatr Robotyczny i Planetarium, chociaż pokaz gwiazdozbiorów przypłaciłam chorobą lokomocyjną. Jedyny minus to zaplecze gastronomiczne, które jak na takie tłumy zwiedzających jest po prostu śmiesznie małe.




Ogród Biblioteki UW jest urokliwy, cichy, z niestandardowymi rozwiązaniami ogrodniczymi oraz przede wszystkim pięknymi widokami panoramy Warszawy. Po tym miejscu wściekle zatłoczony trakt królewski był pozbawiony tego uroku i czaru. Chociaż chodziło przede wszystkim o znalezienie kolejnej Syrenki i zdjęcie przed budynkiem Sejmu.

W ostatni dzień pociąg mieliśmy dopiero o 14.00, więc rano zdążyliśmy do Pałacu Krasińskich, Ogrodu Saskiego, Grobu Nieznanego Żołnierza i Synagogi Nożyków. Musieliśmy też wrzucić drobne do fontanny, żeby jeszcze tu wrócić..









środa, 20 kwietnia 2016

Dzień jak codzień

Weekend był super. W końcu rozpoczął się wyczekiwany przez chłopców turniej piłkarski Deichmanna. Pierwszy mecz wygrali, drugiego nie było, bo uciekaliśmy przed burzą.
Fajny pomysł, możliwość sprawdzenia się w konfrontacji z innymi szkółkami piłkarskimi z regionu. Spore zaangażowanie rodziców: flagi, przebrania, nawet bęben. Super zabawa, tym bardziej, że w najmłodszej grupie nie podawane są wyniki meczów do oficjalnych statystyk, nie ma rankingów strzelców itd. To jeszcze w dalszym ciągu jest zabawa w piłkę nożną.
W niedzielę testowaliśmy zjeżdżalnię pontonową w Aqua Parku. Jest odlot! Nawet dla mnie :)

Ale weekend się skończył i zaczęła się szkoła, którą Kaj uwielbia, a Kacper nienawidzi. Problem ze wstaniem jest oczywiście tylko od poniedziałku do środy. Potem budzą się sami o nieprzyzwoicie wczesnych porach. Według Kacpra szkoła jest nudna, zadania są beznadziejne, nie lubi się uczyć i
chce zostać w domu. Kaj natomiast lubi, jemu się podoba i już.
Problem jest w tym, że wszystko, co robią trwa godzinami. Dziś przeszli już samych siebie z czasem ubierania się, a Kaj na moją prośbę, żeby się w końcu pospieszyli zacytował staropolskie powiedzenie: Jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. No i fajnie. Wtedy jeszcze było wesoło.
W tramwaju ustąpiliśmy miejsca starszej pani, która natychmiast zagadnęła chłopców, więc opowiedzieli jej życiorys od momentu urodzenia (kto od kogo ile starszy, że piłka, że szkoła itd).
Niestety musieliśmy się przesiąść i tu już zaczęły się schody. Tłok w tramwaju, chłopcy stoją koło siebie popychając się wzajemnie wykorzystując do tego ruch i szarpanie pojazdu. Moje próby interwencji skończyły się na fochu Kaja i wykrzykiwanymi zdaniami, że on nie chce stać koło mnie, że sobie poradzi i tym podobne. Kacper zaczął do niego zygać, dokuczać mu, co skończyło się tym, że kazałam im natychmiast zamilknąć i zrypałam ich po wyjściu z tramwaju. Wydawało się, że sytuacja jest opanowana.

niedziela, 10 kwietnia 2016

Zwierzogród

Nie wiem, jak to jest, ale co raz częściej wydaje mi się, że te bajki dla dzieci są.. takie sobie. Niby ok, fajnie się ogląda, ale żeby tak potem kupić DVD, oglądnąć ponownie? Chyba ostatnią taką produkcją była "Kraina Lodu" i "Wielka szóstka". Dziś w Polsacie powtarzali "Auta" i z przyjemnością zasiedliśmy rodzinnie do oglądania.

źródło: www.filmpl.pl

Ponieważ na filmy dla dorosłych (zwykle filmy,bez skojarzeń) nie chodzimy do kina, oglądam tylko bajki i produkcje dla dzieci. Ostatnią częścią "Gwiezdnych Wojen", byliśmy zachwyceni, jak zresztą każdą, bo to miłość do grobowej deski, którą udało mi się zaszczepić zarówno w M., jak i w Słodziakach.

 źródło: www.filmpl.pl

Oglądaliśmy też "Zwierzogród". Fabuła jest fajnie pomyślana, podobał mi się pomysł wykreowania świata, który jest dokładną kalką ludzkich układów, jednakże zamiast ludzi mamy zwierzęta. Dzięki swojemu rozwojowi drapieżnicy żyją pokojowo z roślinożercami, tworząc metropolię kilku powiązanych ze sobą światów (kraina lodu, lasów deszczowych, pustynia, ale i "Manhattan"). Ta krucha równowaga zostaje zachwiana w momencie, gdy do policji zostaje przyjęty pierwszy.. królik Judy Hops.
Ciekawa bajka, choć momentami dość przerażająca. Myślę, że w kategorii 7+. To co mnie drażni, to teksty z filmów dla dorosłych, aluzje łatwe do odczytania dla rodziców, ale kompletnie niezrozumiałe dla dzieci. Jedyny film, w którym udało się to mistrzowsko połączyć to był "Shrek". Tam z jednego tekstu śmiali się i duzi i mali, każdy z czego innego, ale w tym samym momencie.
Podsumowując "Zwierzogród": fajny, ale bez szału, raczej DVD niż kino.

czwartek, 7 kwietnia 2016

Snu naszego powszedniego

Kiedyś dawno, dawno temu sypiałam do późna. To było w tych czasach, kiedy sama o sobie mogłam decydować. Nikt przy zdrowych zmysłach nie dzwonił do mnie przed południem, a umawiałam się najwcześniej na 16.00. Ale to było kiedyś... Może te czasy jeszcze powrócą?
Podobno jedną z metod torturowania ludzi jest nie pozwalanie im spać.. Noworodki, nawet bliźniaki na początku śpią. Niestety też jedzą, co trzy, cztery godziny, ale śpią. Potem im przechodzi.
Są dzieci , które nie śpią do późna, ale za to śpią do bólu rano. Słodziaki miały zawsze ustalony tryb dobowy, w ciągu dnia drzemkę o tej samej porze, trwała najpierw 2 godziny, potem stopniowo godzinę. Zawsze też o tej samej porze kładli się spać wieczorem.
Z zasypianiem bywało różnie, bo i były kolki do północy, i płacze, i potrzeba przebywania z nimi dopóki nie zasnęli. Wraz z dorastaniem zasypiali już sami (bardzo w tym pomogły audiobooki), wprawdzie wędrowali do nas do łóżka w środku nocy, ale i to się skończyło. Czasem jeszcze jakiś koszmar zakłóca ich spokojny sen, ale  to zazwyczaj jeszcze przed północą, więc bez problemu jest do opanowania.

Obecnie chłopcy zasypiają w okolicy 21.00, co pozwala na spokojne spędzenie 3-4 godzin w błogiej ciszy. Czasem przed telewizorem, zazwyczaj przy książce, rzadko - jeszcze nad pracą. To nie jest czas na sprzątanie, gotowanie, pranie, prasowanie. To "święty" czas na higienę psychiczną, na to żeby się wyciszyć, pobyć samemu ze sobą, zastanowić się nad mijającym dniem i poukładać wszystko na jutro. To rytuał, który czasem bywa wypełniony obecnością drugiej osoby, czy to osobistą (a jakże, zdarza się!), czy częściej wirtualną. Wtedy znowu, przez chwilę, wracam do czasu z okresu "dawno, dawno temu":)

środa, 30 marca 2016

Wiosenne przesilenie

Niby powinno być super. Od paru dni jest ciepło, świeci słońce, mało pada, tylko trochę wieje. Lodówka jeszcze pełna po Świętach w stylu: "zjedz, bo szkoda wyrzucić". Rytm tygodniowy szkolno - pracowniczy znów wrócił do normy, a tu.. kicha. Dół na maxa, ryki, wrzaski, dziwny, nerwowy ból żołądka, niby śpiąco, a spać nie można...
Diagnoza prosta - przesilenie, ale z dziećmi nic proste nie jest.

 Przecież po najgorszej zimie przyjdzie wiosna. Nowe kwitną bzy...

Ja: Skarby moje piękne, wstajemy, czas do szkoły (w dni wolne już od dawna są na nogach, teraz śpią jak zabici)... Ubrania Wam przyszykowałam..
K: Nie będę wstawał! Spać mi się chce! Nienawidzę szkoły!

I zaczyna się: pośpieszcie się, poprawcie koszulki, kołnierze, skarpetki, jedzcie wreszcie, umyjcie zęby, nie na raz do łazienki, spakujcie drugie śniadanie, nie - nie ma dziś w nim słodyczy, ubieraj mundurek, popraw kurtkę, zawiąż buty, nie - sam musisz je zawiązać, spóźnimy się na tramwaj, uważaj i patrz pod nogi, bo znów się potkniesz, nie dłub w nosie, nie liż szyby....

Minęło 55 minut od wstania...

Dziś jak zobaczyłam, że Kaj znów zle zapiął kurtkę i rozszedł mu się zamek zaczęłam kląć, ostro...do dziecka. Opamiętanie przyszło po 2 sekundach, przeprosiłam..

Gdy wszystko, co chce niebo dać zamieniam w ogień..

Zaczęli się kłócić. Reagować? Udawać, że się nie słyszy? A może to olać po prostu. Najwyżej wyrżnie, rozwali spodnie, może i głowę. Niech wrzeszczą na siebie, co mnie to obchodzi?
Niestety obchodzi...

Nie może rozwalić spodni, bo ma tylko 2 pary, nie mam kiedy, ani za co kupować następnych. Rozwali sobie łeb trzeba będzie jechać na Prokocim. Cały dzień w plecy. Bez sensu, lepiej złapać za rękę. Kłócą się? Może to i dobrze, nie można tłumić emocji. Potem im strzelę gatkę o braterskiej miłości. Dziś wjadę na wyrzuty sumienia i uzmysłowię, że fajnie zobaczyć wokół siebie uśmiechnięte, szczęśliwe twarze, a nie wieczne fochy i postawa na NIE.

W szkole nie ma jeszcze dużo ludzi. Udało nam się wstrzelić w moment, gdy "świetlicowe dzieci" są już na świetlicy, a inne jeszcze nie przyszły. Siadam przed szatnią. Słodziki przebierają się bez nadzoru. 5 minut, 10 minut. Zerkam - kurtki już zdjęli. Dalej wysiaduję, czuję jak mi łzy płyną po twarzy.. Dzwonią mi w głowie słowa A.: "Czego ryczysz głupia, przecież wszystko jest w porządku!"

Nie rozstrzaskałam skroni o podłogę. Póki co...

poniedziałek, 28 marca 2016

Świecka, tradycyjna Wielkanoc

Kolejne Święta już prawie za nami. W końcu wiosenna pogoda, ciepło, słonecznie. Nareszcie, chce się żyć!


W szkole ferie wielkanocne i trzeba od czwartku jakoś czas zorganizować, do wtorku włącznie. Jak zwykle zebraliśmy rodzinne dzieci (choć już niedługo, ptaszki ćwierkają, że będzie nas więcej) i... no i właśnie, co tu robić, gdy zimno, deszczowo. Skorzystaliśmy z okazji chwilowego przebicia się słońca i wybraliśmy się na targ wielkanocny na Rynku, zaliczając gofry i owoce w czekoladzie po drodze. Przy okazji dopełniliśmy naszej rodzinnej tradycji kupna po jednej, drewnianej pisance. Za parę lat na Święcenie pojedziemy z koszykiem o półmetrowej średnicy. Udało nam się pojeździć tramwajami i pokazać co poniektórym Krakowiaka.
W piątek trochę sprzątania i malowanie pisanek, zajączków, krótki spacer, bo pogoda była fatalna. Maraton filmowy, gry "do bólu".

piątek, 11 marca 2016

Sex i szalone imprezy

K: Mamo, czy sex jest przyjemny?
Ja: (O ku...a! To już?! Teraz? Tak po prostu?!?) Tak, kochanie, sex może być bardzo przyjemny.
K: A jakie to uczucie?
Ja: (No ja pi..le!!! Ale o co mu chodzi? Co ja mam powiedzieć?)
K: Taka jakby ulga, Mamo?
Ja: No można to tak określić.. (Można?)

Jeszcze chwilę rozmowa toczyła się wokół tego kto z kim może mieć dzieci i legalizacji homoseksualnych małżeństw w Brazylii (skąd oni wzięli tą Brazylię, też nie mam pojęcia) i na tym się zakończyła. Przynajmniej dla chłopców, bo ja jeszcze długo się zastanawiałam nad tym, co im powiedzieć, jak to zrobić, gdy zapytają, bo że zapytają jestem pewna. I dobrze.

Naprawdę się cieszę, że bazowe informacje na ten temat zdobywają ode mnie, w sposób jaki ja chcę im to przekazać. Zasadę mam jedną - nie kłamię, nie opowiadam bzdur o kwiatkach, kapuście, czy bocianie, tylko prosto z mostu, dokładnie, że penis w pochwę itd. Według mnie tylko to daje gwarancję, że dziecko wróci do Ciebie z pytaniami dotyczącymi sfery intymnej. I naprawdę nie chodzi mi o zgorszenie rozmową o sexie (zupełnie tego nie odczuwam), nie chcę być też uważana za mega nowoczesną i postępową. Napewno nie chcę też być "kumplem" swoich dzieci.

Jedyne co chcę przez to osiągnąć to jest ich bezpieczeństwo. Na razie przy okazji wypłynięcia takich tematów mówię im o intymności, o poszanowaniu swojego ciała, o tym, że absolutnie nikt nie może Cię dotykać bez Twojej zgody. Zwracam też uwagę, że szkolna zabawa w całowanie nie koniecznie musi być fajna dla wszystkich, że jak ktoś nie chce nie można go całować. Anonsuję, że sex uprawia się przede wszystkim dla przyjemności, a dopiero później po to by mieć dzieci (jeżeli wogóle ktoś ma taki pomysł). Myślę, że to będzie punktem wyjścia do tematu bezpiecznego sexu..
Trudne to wszystko, bo mam świadomość tego, że już niedługo (albo już od jakiegoś czasu) wszystko co im powiem będzie konfrontowane z "wiedzą" grupy rówieśniczej, falą medialną i innymi rzeczami. Mam nadzieję, że mój głos będzie dominujący.

poniedziałek, 29 lutego 2016

Siedmiolatkowie

Dzień urodzin zbliżał się nieubłaganie i w końcu nadszedł weekend szaleństw. Po dwóch tygodniach różnego rodzaju choróbsk, urodziny spędziliśmy w domowej, rodzinnej atmosferze.
Ostatni dzień sześciu lat i pierwszy dzień siedmiu lat zaakcentowaliśmy różnymi postanowieniami (nie obeszło się oczywiście bez góry prezentów, ale o tym za chwilę).

1. Siedmiolatkowie absolutnie nie biją się ze sobą.
Założenie taktyczne jest dobre, ale z realizacją bywa różnie. Uważam, że należy dzieciom pozwolić się kłócić między sobą do momentu wyzwisk i rękoczynów. Wtedy zazwyczaj interweniuję bez rozstrzygania o racji. Niestety Mama siedmiolatków musi nauczyć się, że interwencja powinna się odbywać spokojnym, rzeczowym tonem, a nie atakiem tunami, który zmiata po drodze wszystko kalecząc uszy nie tylko najbliższych sąsiadów.

2. Kara zakazu grania na konsoli czy oglądania telewizji nie działa.
"Nie będę grać? To trudno"... Z takimi argumentami ciężko dyskutować. Poza tym, zamiast przemyślenia sytuacji u winowajcy i okazania skruchy oraz szczerej chęci poprawy (trwają rekolekcje, więc katolickie nawiązania są jak najbardziej zamierzone), powoduje to tylko nadmierny wzrost ciśnienia u karzącego.
Postanowiłam więc połączyć przyjemne z pożytecznym i wzorując się na ulubionym bohaterze książkowym Słodziaków - Harrym Potterze, chłopcy przepisują fragment tekstów. Wyjdzie im to tylko na zdrowie, ponieważ o ile "ze słuchu" piszą prawie bezbłędnie, o tyle przepisywanie rodzi kreacje słowne nie mające nic wspólnego z powszechnie przyjętą ortografią.

poniedziałek, 15 lutego 2016

Szpital

Ze skierowaniem do szpitala jedziemy na SOR do Prokocimia.
Czarno od ludzi, pani w rejestracji lekko poirytowana ilością papierów do wypełnienia.
Czekamy...
Pierwsza selekcja w sali o dziwnej nazwie. Mierzenie, ważenie, ciśnienie krwi, opaska identyfikacyjna na rękę, zakaz spożywania płynów i pokarmów. Jako bonus dostajemy wózek inwalidzki, więc jest zabawa i coś nowego.
Czekamy...
Po jakimś czasie wywołuje nas chirurg. Badanie, diagnoza, skierowanie na badania, przedstawienie ewentualnych scenariuszy.
Jedziemy na USG. W korytarzu czarno, nie ma gdzie usiąść. Pytam jaki system, gdzie kolejka? My, z SORu, podobno na bieżąco jesteśmy przyjmowani, choć i tu parę osób przed nami. Kalejdoskop przypadków. Dzieci z wadami genetycznymi, chorzy od urodzenia, ciężkie przypadki, nastolatki przyklejone do smartfonów i matki, kolejkowe matki. Ze zrezygnowanym wzrokiem, cierpieniem wypisanym na twarzach, ze spokojem informują się nawzajem o opóźnieniu 2-godzinnym. One już wiedzą, że tu nikomu się nie spieszy, każdy robi swoje, w swoim tempie, bez względu na stan dziecka, matki. Oni takie przypadki widują na co dzień, albo jeszcze gorsze. Godzina w tą, godzina w tamtą - nie ma znaczenia.
Od czasu do czasu jakiś ojciec - SORowiec wpada w oburzenie, awanturuje się, że co to znaczy, że przecież to pilny przypadek, jak tak można! I naprawdę widać na twarzach kolejkowych matek pobłażliwość z jaką podchodzi się do niesfornego dziecka. One już wiedzą, a tatuś zaraz się dowie.
Czekamy...
Czekamy..