wtorek, 23 grudnia 2014

Przedświąteczna gorączka

Wybrałam się wczoraj heroicznie na zakupy do Galerii Handlowej. Wszystki grzechy od wczoraj mam odpuszczone! Zacytuję parę napodkanych, zasłyszanych dialogów, celowo omijając świątecznego karpia z Lidla.


1. Smyk
Mama: No kochanie, wybierz sobie, którą chcesz zabawkę!
Dziecko: To Mamusiu, to chcę!
Mama: To?!?! Ale przecież to jest brzydkie, paskudne! A fe!

2. Tenże Smyk
Mąż: Ile kurwa można ciuchy wybierać? Jest już 14.30!
Żona: Ale o co Ci chodzi? To idź sobie do Maca i przestań dupę truć!

3. Dalej Smyk
Pani: A w tym kolorze jest większa ta bluzeczka?
Ekspedientka: Proszę Pani, jest tylko to, co na sklepie.
Pani: A ta sukienka byłaby różowa?
Ekspedientka: Mamy tylko to, co jest wystawione.

Ekspedientak nr 2: Widziałaś debilkę?

4. Lerloy Merlin
Pan z informacji do telefonu: Nie mam Zbychu tych płytek. Mnie też wkurwiają tacy klienci, co zamawiają, a potem chcą jeszcze czegoś!

5. Kaphhal
Pan ochroniarz: Dziaisaj Wam kazali zmieniać tą wystawkę? Przed Świętami???
Pani: Dlaczego tutaj taki nieporządek macie na tym sklepie? Gdzie Pani przenosi tą promocję?!?!
Pani Ekspedientka: wywala oczami do Pana ochroniarza, bez komentarza

6. Auchan
Klient: Czemu się Pani pcha z tym wózkiem?? Są przecież wolne kasy!
Pani z wózkiem: Nie widzi Pan, że to kasa uprzywilejowana?
Klient: Ale dla kobiet w ciąży, a nie emerytów!
Pani w kasie: Mają Państwo kartę Skarbonka?

7. W drodze
Kacper: Mamo nagrasz mi na ence-trójce "Facet do świnia" i "Chwała na wysokości"?

8. Galieria Bonarka
Ja dzwonię do M.: Misiu, zabierzesz mnie stąd??

WNIOSEK: Najwięcej patologii jest w Smyku.

WESOŁYCH ŚWIĄT!!!!!!!!!!!!

wtorek, 9 grudnia 2014

Warszawa da się lubić

Jak każdy rodowity, choć nie z urodzenia, Krakus miałam "problem" z Warszawą. I cóż, że stolica? Trójmiasto, Wrocław, bezkonkurencyjny Kraków - to się rozumie, ale Warszawa? W końcu postanowiliśmy wziąć byka za rogi i na Mikołajki pojechać do Warszawy.




Jak w każdym dużym mieście oferta dla dzieci jest dość szeroka. Znane z telewizji miejsca, legendy warszawskie, szukanie Syrenki i Bazyliszka.
Dodatkowo świąteczna iluminacja i dekoracje okolicznościowe naprawdę były warte obejrzenia.
Warszawa ma jednak coś, czego nie ma żadne inne miasto w Polsce - Centrum Nauki Kopernik i Planetarium.



Zachwyt dziecka

Kiedy już nasze dzieci staną się rozumne, zdolne do wyrażania emocji cały otaczający je świat zaczyna je zachwycać. Im więcej pokażemy dzieciom na tym etapie, tym większą mamy szansę, że odkryjemy ich zdolności, przyszłe zainteresowania.
Po co to robić? Ja posługuję się maksymą mojego Taty, który zawsze mi powtarzał, że człowiek powinien wiedzieć wszystko o czymś i coś o wszystkim. Skąd niby mamy wiedzieć, że nasze dziecko nie będzie wybitnym kompozytorem, jeżeli nigdy w życiu nie słyszało muzyki, czy nie spróbowało zagrać na jakimś instrumencie?
A co małe dziecko może o tym wiedzieć? No właśnie i tu pojawia się problem. W pewnym wieku, nie wiem, czy to jest związane ze szkołą (która podobno zabija twórcze myślenie), czy z etapem rozwoju (na to niewiele poradzimy - trzeba znaleźć sposób, żeby to w miarę bezboleśnie przejść), czy wychowaniem (na to jedno mamy jakiś wpływ) twoja pociecha zaczyna być "zblazowana".
Słowo fatalne w swoim brzmieniu, nawet jeżeli nie istnieje w oficjalnych słownikach, świetnie oddaje ten stan umysłu i ducha.

Dziecko przestaje wyrażać emocje. Jest mu obojętne, czy gdzieś idzie, czy nie idzie, czy coś ogląda, czy w czymś uczestniczy, czy nie. Zaczynają się problemy z własną osobowością. Nie ma własnego zdania, albo z obawy przed brakiem akceptacji grupy rówieśniczej lub Rodziców, nie ujawnia go. Zamiast "ja" w słowniku pojawia się "my".
Zdanie grupy jest zdaniem obowiązującym, jedynym, które się liczy. Poza tym znaczenie mają marki i metki. Nie ważne jest, czy dana rzecz jest ładna, podoba mi się, tylko jaką ma metkę i ile kosztuje.
Dziecko też zaczyna kalkować postawy dorosłych, ich stwierdzenia i opinie. W słowniku pojawiają się stwierdzenia: to rozczarowujące, nie tego się spodziewałam, no może być, w domu też takie mamy itd.
Patrzę, obserwuję i.... nie podoba mi się to. Kiedy jest ten moment, że z zachwyconego dziecka wyrasta zmanierowany gówniarz? Czy my też tacy byliśmy? Da się coś z tym zrobić?

Jak Słodziaki naśladują odruch wymiotny na reklamach koników pony, to już się to zaczyna? Jak Kajtek śmieje się z Kacpra, że ten ma koszulę w różową kratkę, to już? Trzeba interweniować? I tak się wtrącam, i tak tłumaczę, ale spoglądam w przyszłość z niepokojem.

czwartek, 27 listopada 2014

Świąteczny kiermasz

Rany boskie prezenty!!!! Co tu kupić dzieciom????

U nas zawsze numerem jeden są i mam nadzieję długo będą KSIĄŻKI. W zasadzie nie ma znaczenia, czy są to bajki, czy powieści, czy komiksy, czy albumy lub słowniki. Słodziaki po rodzicach "łykają" wszystko. Zasadą jest tylko dopasowanie książki do wieku dzieci.



Dość fajnym pomysłem są kolorowanki. Nie chodzi tu oczywiście o zwyczajne dzidziusiowe książeczki. Muszą być z zadaniami, naklejkami albo wielkoformatowe, nietypowe, takie, które oprócz zwykłego wypełnienia kolorem zaoferują coś jeszcze.
Widoczną na zdjęciu mapę Polski kolorujemy całą rodziną już trzeci weekend :)

Następnym hitem, mam nadzieję, że na wiele lat są klocki. Oczywiście liczą się tak naprawdę tylko Lego, które mają jedną wadę - cenę!


Dobrze sprawdzają się gadżety związane z ulubionymi postaciami z bajek, które można potem wykorzystać, jako element stroju karnawałowego przy przedszkolnych balach. Mam obiekcje co do wszelakiej broni, ale nie da się tego uniknąć, zwłaszcza będąc rodzicem dwójki prawie sześcioletnich chłopców. I tak dziś np. Słodziaki są rycerzami na andrzejkowej imprezce.



Sprzęt sportowy, kaski, ochraniacze tygrysy lubią najbardziej. To świetny pomysł na połączenie przyjemnego z pożytecznym, dobry pretekst, żeby weekendy spędzać aktywnie w rodzinnym gronie.

środa, 26 listopada 2014

Doraźna pomoc domowa

Większość wypadków zdarza się w domu mówi slogan reklamowy i osobiście uważam, że coś w tym jest. Jak nie w domu, to w jego okolicy :)
Od najmłodszych lat swoich dzieci trzeba być czujnym i mieć oczy dookoła głowy, a czasem nawet i na dupie - mówiąc bardzo delikatnie.

Że niemowlę może spaść z przewijaka? No pewnie, że może. Nawet wybić sobie przy okazji przednie zęby, albo chociaż je ułamać.
Że jak postawimy siedzonko - bujaczek na kanapie, to pociecha tak się rozbuja, że spadnie na podłogę? A czemu nie?
Że mimo tego, że położymy niemowlę na środku łóżka 200x200, to jak tylko na chwilę się odwrócimy rypnie z łóżka? A co, mamy przecież zdolne dzieci!
Że na parkingu pod domem cofający kierowca wjedzie w wózek z dzieckiem? Normalka!
Że skacząc po kanapie wyrżniesz tyłem głowy w kant stołu? No a jak inaczej?
O drobnych poślizgach przy wchodzeniu, wychodzeniu z wanny nawet nie wspomnę. Ślizgi na panelach w skarpetkach zauważalne są tylko po tępym odgłosie uderzającej o ziemię głowy.
Krew z nosa, rozcięta warga, wybity głową brata mleczak, ślizg twarzą po wykładzinie, oparzenie w czoło zniczem, czy ostatni hit - zdarzenie z drzwiami otwieranymi z impetem przez sąsiadkę.
Przy powyższym koralik w uchu, czy zatarte oko, ugryzienie owada to naprawdę drobnostka, z którą można poradzić sobie gotując obiad.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Disney on Ice

Nikt tak nie robi rozrywki jak Amerykanie. Potwierdza się to nie wiem już, który raz.
Bajki Disneya na lodzie, to był strzał w dziesiątkę!
Prezentowane były cztery historie:
1. Mała Syrenka
2. Piękna i Bestia
3. Zaplątani
4. Kraina Lodu
Narratorami byli: Myszka Miki, Myszka Mini, Donald i Goofy.





Polski dubbing, piosenki z bajek, kolorowe stroje, doskonałe efekty specjalne. To wszystko na tyle przykuwało uwagę, że zupełnie nie zauważało się faktu, że artyści jeździli na łyżwach.





Duży plus dla organizatorów za przejrzysty i dostępny regulamin (zwłaszcza dotyczący wnoszenia jedzenia i picia oraz robienia zdjęć), pomocną obsługę i dyskretną, ale skuteczną ochronę.

środa, 12 listopada 2014

Z wizytą w Bielsku Białej

Wizyty u rodziny są moimi ulubionymi z paru powodów. Po pierwsze odwiedzamy tylko tych, których naprawdę lubimy, i u których dobrze się czujemy. Raz na ruski rok fajnie jest poczuć się gościem, wiedzieć, że ktoś na Ciebie czeka z obiadem (chociaż takiego full wypasu się nie spodziewałam) i że nie trzeba się kreować, tylko po prostu być sobą. Dodatkową zaletą jechania w gości do Cioci, która jest też babcią, jest to, że ma różne gadżety dla dzieci (tu też rzeczywistość przerosła oczekiwania).
Szykował się długi weekend, więc zarządziłam ogólną mobilizację i najechaliśmy Bielsko.

Bielsko to siedziba Wytwórni Filmów Animowanych Se-Ma-For (która oczywiście była zamknięta), a tym samym Reksia oraz Bolka i Lolka. Pomniki tych bohaterów były naszym punktem obowiązkowym.
Na uznanie zasługuje również Galeria Handlowa Sfera. Nie chodzi tu oczywiście o sklepy, tylko o jej urodę i adaptację do bielskiej starówki.

sobota, 8 listopada 2014

Jak zaplanować weekend z bliźniakami?

- Mamo, jaka dziś czeka nas przygoda?

Tak zazwyczaj witają mnie Słodziaki na wiadomość, że dziś jest weekend i mamy piżamowy dzień.
Nasz weekend rozpoczyna się między 6.00, a 6.30. W piżamach schodzimy na dół, chłopcy jedzą płatki, ja zaparzam nocnik kawy. Zasiadam do komputera (to wtedy najczęściej powstają blogowe teksty), a chłopcy oglądają bajki. Czas spędzony przed telewizorem wykorzystuję również do tego, aby obciąć dzieciom paznokcie :) Oczywiście opisuję typowy weekend, gdyż od czasu do czasu zaraz po pierwszym śniadaniu wyruszamy w trasę, ale o tym za chwilę.
Około 10.00 budzimy M. na królewskie śniadanie. Jajecznica, bekon, bułeczki, pieczony przeze mnie chleb, wędlina, ser żółty, papryka, pomidorki koktajlowe i kiszone ogórki - to nasze ostatnie menu.

Jak pogoda jest sprzyjająca, to idziemy na boisko pograć w piłkę lub na rolki. Czasem jedziemy do miejskich parków (w Krakowie liczy się w zasadzie tyko Park Jordana lub Bednarskiego) lub do muzeów/ogrodów na świeżym powietrzu (Muzeum Lotnictwa, Ogród Botaniczny, Ogród Doświadczeń, ZOO). Ale organizujemy też wyprawy typu zbieranie kasztanów o świcie na Plantach, czy wjazd na wieżę widokową w Łagiewnikach. W zimie chodzimy na lodowisko, mamy w planach narty.

piątek, 31 października 2014

Dyskusja

Bawi mnie w większości przypadków, w niektórych zaś przeraża, ogólno-kościelna i narodowa dyskusja nad Halloween. Obchodzić, nie obchodzić, po nam to, co nam to daje, nie nasza tradycja, bezczeszczenie śmierci i tak dalej i w koło.
Każdy ma prawo mieć swoje zdanie. Każdemu może się to podobać lub nie, ale dlaczego od razu wtrącać się w to, co robią inni? Co to nas do cholery obchodzi?!

1. Pochód wszystkich świętych, czyli świętowanie po bożemu

http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105402,16880327,_Holy_Wins__kontra_Halloween__czyli_wszyscy_swieci.html

Kościół musi działać i przeciwdziałać satanistycznym praktykom robiąc praktycznie to samo, co w tradycyjne Halloween - wymieniając tylko postaci dramatu. Zamiast duchów, wampirów, czarownic pojawią się święci, którzy w masowej większości zginęli męczeńska śmiercią, której opisy na pewno uchronią naszą pociechę przed drastycznym oswajaniem się z wszystkimi aspektami śmierci.
Co z dziećmi nie nie chodzącymi na religię? Co z poszanowaniem praw innych wyznań i religii? Co ze świeckim państwem?



2. Co zrobić, gdy przebrane na Halloween dziecko zapuka do Twoich drzwi?

http://wiadomosci.onet.pl/religia/w-halloween-zapuka-do-ciebie-dziecko-katolicki-dwumiesiecznik-apeluje-aby-nie/5zk1b

To jest już hit, moim skromnym zdaniem i powiem szczerze, że dla mnie jest to powód, dla którego w zabawie w "słodycze albo psikus" bezwzględnie powinni uczestniczyć rodzice, żeby móc w porę zareagować, bo jak ktoś to przeczytał i zamierza zastosować, to trauma dla dziecka do końca życia. Swoją drogą gratuluję autorowi artykułu!

środa, 22 października 2014

Przeszczep

Uważam, że z dziećmi należy rozmawiać o wszystkim. Żaden temat nie powinien być za trudny w rozmowach z maluchami. Jeżeli jest za trudny to tylko dla nas, bo dla nich wszystko jest pierwsze, tak samo ważne i bardzo często jeszcze nie skalane emocjami, zwłaszcza tymi złymi.

Dlatego mamy już za sobą rozmowę o śmierci (niezaplanowaną, rozwalającą mnie emocjonalnie), o rozmnażaniu (zaplanowaną, fajną, powracającą co jakiś czas), o homoseksualizmie (ta była najłatwiejsza, bo "z marszu" i przy okazji), o operacjach (wydawało mi się, że przeszło bezboleśnie, ale okazało się, że dzieci swoim złym zachowaniem "odchorowały" mój pobyt w szpitalu) i wszach (aż mnie teraz swędzi).
Uważam, że tylko wtedy, gdy to my zaczniemy rozmowę mamy szansę pokazać dzieciom nasz punkt widzenia, do którego będą mogły się odnieść, gdy temat wypłynie w grupie rówieśniczej. Im wcześniej tym lepiej, według zasady, że jak już dziecko przychodzi do nas z pytaniem, to znaczy, że coś je zaniepokoiło i tak naprawę nie mamy zbyt dużego wpływu na pierwsze wrażenie związane z danym tematem.
Dlatego też cieszyło mnie pytanie synów o film Bogowie, który widzieli na plakacie, gdy wracaliśmy z treningu piłki nożnej.


Opowiedziałam im o profesorze Relidze, który jako pierwszy dokonał przeszczepu serca w naszym kraju. Natychmiast padło pytanie, co to znaczy przeszczepić komuś serce? Z wyobrażeniem sobie samego serca nie było problemu, ponieważ chłopcy na zajęciach przedszkolnych z edukacji przyrodniczej samodzielnie pompowali krew przez model ludzkiego serca. W ostatni weekend byliśmy również na wystawie poświęconej narządom ludzkim, na którym wchodzili do wielkiego modelu serca.

piątek, 17 października 2014

Karol i Mikołaj

Po erze pięknych, poprawnych i grzecznych Franklinów oraz Baśki przyszła kolej na Koszmarnego Karolka i Mikołajka.

Jak się domyślacie obaj chłopcy nie grzeszą grzecznością, w tekstach pojawiają się słowa typu pupa, śmierdziel, durny itd. Są szkolne bijatyki na korytarzach, wszy i całe spektrum przeróżnych charakterów i postaw.


Mikołajek ma swoich francuskich kolegów ze szkoły, natomiast w opowiadaniach o Karolu pojawia się dla przeciwwagi Doskonały Damianek i Wredna Wandzia.
To już duży krok w kierunku Harrego Pottera :)


Przede wszystkim zaś czytając te książki dzieciom można się pośmiać. Serie są długaśne, powstały filmy i bajki na ich podstawie. Zdecydowanie wkraczamy w nowy rozdział czytelniczy!



Zdjęcia pochodzą z www.empik.pl

wtorek, 14 października 2014

Szykujemy halloweena

W sobotę znów szykujemy się na Targ Pietruszkowy (https://www.facebook.com/targpietruszkowy?fref=ts),
tym razem celem polowania będą dynie! A jak dynie to zupa dyniowa (http://www.olgasmile.com/zupa-dyniowa-krem.html), paszteciki dyniowe (http://www.frommovietothekitchen.pl/2014/10/harry-potter-paszteciki-dyniowe-wersja.html), dynie do mrożenia na zimę i HALLLOWEEN!!


Oczywiście rozumiem wszystkie głosy podnoszące, że to nie nasza tradycja itd, ale szczerze mówiąc, nic mnie to nie obchodzi. My świętujemy i to jak! W tym roku robimy sobie imprezkę halloweenową.
Dla mnie osobiście jesień i dyniowe święta kojarzą się tylko i wyłącznie z Harrym Potterem. Nie mogę się już doczekać, aż chłopcy podrosną i razem wyruszymy do Hogwartu. Wtedy imprezka halloweenowa będzie maratonem filmów HP, a na razie.....


Po pierwsze: DYNIE!!! W zeszłym roku korzystając z szablonów upolowanych w internecie były Angry Birds. W tym roku chyba mi przyjdzie wycinać Lorda Vadera.
Może uda mi się zrobić też sok dyniowy, ale to na razie plany.


środa, 8 października 2014

Samotność



W domu opanowanym przez facetów większość najważniejszych filozoficznych dyskusji odbywa się podczas szeroko pojętych czynności fizjologicznych, najczęściej na tzw. „kupie”. Nie inaczej było i dziś, gdy z samego rana Kacper w łazience siedząc na tronie zapytał:
Kacper: Mamo, czy zanim my się urodziliśmy i poznałaś Tatę, to byłaś samotna?
Ja: Nie synku, najpierw mieszkałam ze swoimi Rodzicami i Bratem, a potem mieszkałam z dwiema koleżankami.
Kacper: Jak to?
Ja: Mieszkałam razem z panią Anią, mamą Olgierda i Laury i taką jeszcze jedną koleżanką – panią Kasią, ale Ty jej nie znasz, nigdy jej nie widziałeś.
Kajtek myjący zęby: A ja ją widziałem?
Ja: Nie, Ty też jej nigdy nie spotkałeś.
Kacper: A co się z nią stało?
Ja: Wyjechała do Anglii, poznała swojego męża i ma teraz ślicznego synka i córeczkę.
Kacper: A pojedziemy kiedyś do niej?
Ja: Tak Kacperku, jak nas zaprosi, to pojedziemy.


Uśmiechając się do siebie samej zastanowiłam się, kiedy ostatnio byłam sama i nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć. Nie znaczy to, że nie celebruję tych spokojnych samotnych wieczorów, gdy chłopcy już śpią, a ja z książeczką… zasypiam na kanapie :)
Swoją drogą, to zauważyliście, że cokolwiek się dzieje, czy to ból brzucha, wymioty, gorączka, zawsze się zaczynają, jak jesteś sama z dziećmi?

4.00 rano, M. w pracy. Kajtek tupta do mnie do sypialni, ale zamiast się uwalić, jak zwykle, do łóżka delikatnie dotyka mojej ręki. Już wiem, że coś jest nie tak. „Mamo, brzuszek mnie boli!” Zrywam się i lecę z nim do łazienki. Oczywiście nie zdążył zarzygał pościel, piżamę, pół przedpokoju, dywanik w łazience.. OK. Pytam: Chce Ci się jeszcze wymiotować? On na granicy płaczu kręci głową, że nie i leci fontanna. Dobrze, że uskoczyłam z pola rażenia.
Przebrałam dziecko, posadziłam na toalecie na dalsze sensacje, które nadeszły, jak tylko wstał i się ubrał.
5.00 rano. Pościel przebrana, w niej śpi goły jak go Pan Bóg stworzył Kajtek. Łazienka wyczyszczona, dywanik, pościel, piżama w praniu. Idę na kawę, bo mój dzień się już rozpoczął.

Wieczór później. Chłopcy śpią. Idę do nich do sypialni sprawdzić, czy wszystko w porządku. Głowy chłodne, poprzykrywałam ich, wciągając uprzednio na materace, bo uwielbiają wisieć różnymi częściami ciała na podłodze. Jeszcze tylko posmaruję Kajtkowi zajada maścią aloesową. Idę pocichutku do łazienki, nie zapalam światła, żeby nie pobudzić dzieci i ja nie wyrżnę na mokrej podłodze! Pieprzony dywanik się suszy, a już dokładnie wiem, gdzie mam kość ogonową. Czy się obudzili, wstali pomóc starej matce zebrać się z podłogi, a skąd!

Czy cieszę się na pierwszy od 6 lat samotny weekend? Dalej nie wiem….

piątek, 3 października 2014

Pierdółki zakupowe

Nie wiem, czy Wy też tak macie, ale jadąc na zakupy (duże raz w tygodniu) lubię kupić jakąś "pierdołkę" moim chłopcom.
Czasem są to wypasione żelki, zakręcona pianka Scooby Doo, czasem książeczki z naklejkami i zadaniami do samodzielnego wykonania, czasem nowa książka do czytania na dobranoc, skarpetki z Mistrzem Yodą, chusteczki Angry Birds i takie tam.
Kajtek i Kacper są wyjątkowo wdzięczni do kupowania prezentów, bo cieszy ich wszystko, co okazują bardzo wylewnie.
Z jednej strony nie chcę ich przyzwyczajać do tego, że z każdego wyjścia na zakupy coś dostają, bo potem od progu wita mnie pytanie: "A co mi kupiłaś?". Poza tym codzienne prezenty zatracają radość z tych wyczekiwanych - urodzinowych, mikołajowych.
Z drugiej strony z rozrzewnieniem wspominam swoje dziecięce czasy, gdy pierwsza "wyrywałam się" do rozpakowywania siatek przytarganych przez Mamę do domu, żeby zobaczyć, co dla mnie dziś ma - zazwyczaj były to "ciepłe lody", których dzisiaj nie cierpię :)
Staram się uczyć chłopców tego, że należy pomagać w zakupach. Nie zabieramy ich raczej do supermarketów, gdyż w hałasie i tłumie ludzi Kajtek czuje się nieswojo. Od czasu do czasu udajemy się na rajd po Smyku, gdzie ustalamy, że mogą oglądać, ale nie będziemy nic kupować i nie ma z tym większego problemu (niestety "smykowe" ceny przerastają nasze możliwości, zwłaszcza, że wszystko trzeba liczyć podwójnie).
Wracając do domu dzwonię po chłopaków, którzy już na mnie czekają pod domem i pomagają wtargać wszystko na górę, przy okazji zaglądając do siat i usiłując dostrzec, co też takiego jest dla nich. Zawsze przypomina mi się w tym miejscu moja sąsiadka, matka trzech dorosłych synów, którzy z nimi mieszkają, którą spotkałam kiedyś w windzie uginającą się od stosu pudeł z zakupami na rękach. Pytam jej, czy oszalała, że mając czterech facetów w domu sama taszczy to wszystko?! Ona mi na to z rozbrajającą szczerością odpowiada, że już się tak przyzwyczaiła.

środa, 1 października 2014

Próchnica

Szlak mnie trafia, jak czytam, że 90% uczniów w klasach 1-3 (szkoła podstawowa) ma próchnicę. Powołując się na badania przeprowadzone przez fundację Wiewiórki Julii wśród przedszkolaków, okazuje się, że co trzecie dziecko nie ma własnej szczoteczki do zębów, 30% dzieci nie myje zębów regularnie, a 10% dzieci nie robi tego wcale. No ludzie!!!
Przede wszystkim chodzi tu o zdrowie dzieci! Nie leczona próchnica potrafi zatruć cały organizm, a przede wszystkim boli! Kto z rodziców chciałby świadomie sprawiać ból własnemu dziecku?!?
To czy nasze dziecko jest zdrowe i czy ma zdrowe zęby zależy tylko od nas, rodziców!!!
Nawyki trzeba kształtować od momentu, gdy zauważymy pierwszy ząbek, często tak wyczekiwany. I nie chodzi o to, żeby od razu ładować szczoteczkę z pastą do zębów o buźki dziecka, ale żeby, nawet samą szczoteczką zacząć tego ząbeczka omiatać.
Przedszkolak jest już bardzo samodzielny i bardzo chce samemu myć ząbki i nawet w większości przypadków umie to robić. Nie zwalnia nas to jednak z obowiązku, tak z OBOWIĄZKU, umycia tych ząbków, albo co najmniej nadzorowania tego mycia.
Warto zainwestować w dobrą pastę do zębów, przeznaczoną do odpowiedniego wieku. Można się szarpnąć na bajerancką szczoteczkę do zębów. Moim zdaniem najlepiej sprawdza się elektryczna, a poza tym jest pomocna również w terapii sensorycznej. Są różne gadżety, jak maleńkie klepsydry, płyny do płukania ust itd. To naprawdę może być fajna przygoda dla dziecka.
Oczywiście pod warunkiem, że dajemy dobry przykład. Żadne dziecko nie będzie dbało o zęby, gdy dorośli tego nie robią. Zaglądnijmy do buzi dziecka, zobaczmy, czy nic się tam nie dzieje i wtedy zaprowadźmy je do dentysty.


wtorek, 23 września 2014

Zajęcia dodatkowe

Do tej pory nie było problemu, gdyż wszystkie zajęcia przedszkolne odbywały się w ramach czesnego. Wycieczki też. Wiem, że nie było to typowe (nie znam placówki, w której wprowadzono takie rozwiązania), ale wielce wygodne i bezkonfliktowe.
Między innymi dlatego, mocno zaangażowałam się w organizowanie przedszkolakom wycieczek wynajdując bezpłatne wejścia, gdzie tylko mogłam.
Odwiedziliśmy parę fajnych miejsc w Krakowie:

http://go2cracow.blogspot.com/2014/05/mury-obronne-i-koscio-mariacki-z.html
http://go2cracow.blogspot.com/2013_09_01_archive.html
http://go2cracow.blogspot.com/2013_05_01_archive.html


No ale w tym roku promocja się skończyła. Faktem jest, że chłopcy w przedszkolu mają dużo zajęć dodatkowych, w dalszym ciągu opłacanych w ramach czesnego: codzienny angielski, hiszpański raz w tygodniu, cotygodniowe: balet, zumba i taniec, raz w miesiącu: warsztaty przyrodnicze, fizyczne, robotykę, spotkania podróżnicze, ceramikę, origami. Nie jestem przekonana, czy wymieniłam wszystko.


Robotyka stała się hitem, więc zaproponowano organizację dodatkowych, płatnych zajęć. Wychodzą one dużo taniej, niż gdybyśmy mieli ich zapisać oddzielnie, więc z ochotą na to przystałam, ale.. Na 18 dzieci w zerówce, tylko 10 się zapisało.

Tak samo z zajęciami dodatkowymi z taekwon-do w ramach Małych Smoków. Te są super, uczęszczaliśmy na nie w zeszłym roku, ale kolidują nam z judo i są od niego 2 x droższe.
Jedyną nadzieją jest to, że ich najlepsi koledzy też nie są zapisani, więc może jakoś uda się przetłumaczyć naszym chłopcom, że nie będą na nie chodzić.

Tak samo jest z wycieczkami. Od tego roku te po Krakowie odbywają dalej w ramach czesnego, a te, które wymagają wynajęcia autokaru - płatne.
Wszystko jest zrozumiałe, uczciwie postawione, rozliczone.

Jak tylko wytłumaczyć dziecku, że czegoś nie będzie robić, w czymś uczestniczyć, bo rodziców na to nie stać. Niby samo życie. Zawsze znajdzie się, coś co będzie przekraczało nasze możliwości finansowe. Gdzie w tym wszystkim beztroskie dzieciństwo? Można tłumaczyć to też nauką oszczędzania, nie ulegania we wszystkich zachciankach itd. Nie wiem. Jakoś mi z tym dziwnie...


poniedziałek, 22 września 2014

Maja

Kajtek i Kacper nie lubili oglądać bajek o Pszczółce Mai, ponieważ uważali je za kontynuację serialu Disney Junior "Ul", za którym nie przepadali, bo był dla dzidziuchów.
Jednak pewnego dnia zakupiłam im audiobooka pt. Alarm niedźwiedziowy. No i to był hit.


Gdy tylko ukazały się zwiastuny filmu pełnometrażowego o przygodach małej pszczółki, chłopcy od razu chcieli go zobaczyć. Bajka była piękna, nowocześnie zrobiona animacja i dubbing, który znamy z dzieciństwa.
Historia opowiadająca o tolerancji i to kierowaniu się w życiu stereotypami. Pszczoły nie lubią szerszeni, szerszenie nienawidzą "miodorobów", nikt nie rozmawia z żuczkiem gnojownikiem, konikowi polnemu Filipowi nie pozwolono wejść do ula, bo nie jest pszczołą, a do tego zła ministra, która chce pozbawić królową tronu! Jedyne czego zbrakło w tej bajce, to piosnka pana Wodeckiego.

Zdjęcia pochodzą z www.cinema-city.pl


http://1.fwcdn.pl/po/98/30/709830/7632262.3.jpg

niedziela, 21 września 2014

Bombiki

Mamy nową serię książek do czytania. Chodzi o przygody żyjącego na afrykańskiej sawannie słonika, jego rodziny i przyjaciół.
Jest więc słonik Bombik, jest siostra Bomila, papuga Żako Żalla, hipopotam Popo itd.

źródło: https://bonito.pl

Seria napisana jest przez księdza Bogusława Zemana, ale nie ma w niej oczywistych nawiązań do religii chrześcijańskiej. Opowiada o chorobach, rywalizacji, przemocy. Wszystko w miły, przyjemny i zrozumiały dla dzieci sposób. Przedstawia zwierzęta, ich zwyczaje, sposób odżywiania. Opowieść co jakiś czas ubarwiona jest wierszykiem, do którego napisana jest melodia (na końcu do każdego z ich podane są nuty).
Wydanych zostało 5 książeczek, co zapewniło nam rozrywkę na cały miesiąc.




czwartek, 18 września 2014

Popołudniowa kawa

Nic tak nie pobudza Cie do życia jak pyskówka z tatusiem dziecka, które robi krzywdę Twojemu dziecku. Nie trzeba nawet popołudniowej kawy.
15.57. Za 3 minuty zaczynają się zajęcia judo. Na sale nie wolno wchodzić bez trenera, więc Kacper i Kajtek siedzą w drzwiach na schodkach. Dwóch chłopców, mimo zakazu weszło na salę, ja stoję oparta o futrynę, żeby w razie czego zainterweniować i zawrócić chłopców, gdyby też chcieli wejść. Za Kajtkiem stoi chłopczyk i kopie go w plecy. Najprawdopodobniej chce przejść. Wszyscy rodzice stoją w korytarzu.
Po trzecim kopnięciu pytam chłopca "Dlaczego go kopiesz?", na co malec w płacz i do ojca, który na pytanie "co się stało", usłyszał od syna odpowiedź: "bo on jest głupi".
Stoję spokojnie czekając na reprymendę, której tata powinien udzielić synowi. A słyszę: "Nie przejmuj się synku ta mamusia widzi, tylko to co chce widzieć".
Dialog potoczył się potem mniej więcej tak:
Ja: "Słucham?"
Tatuś: "Bo nie widziała Pani, jak Pani syn ciągnął mojego wcześniej za rękę!"
Ja: "No nie widziałam, stąd moje pytanie. Poza tym powinien Pan jakoś zareagować!"
Tatuś: "No bo Pani syn zaczął, poza tym, po co się Pani do nich wtrąca? Niech sobie to sami załatwią między sobą."
Ja: "Będę się wtrącać, gdy ktoś kopie moje dziecko!"

czwartek, 4 września 2014

Hartuj się, bo kto się hartuje...

Początek września to jeszcze lato. Nie ma słońca, pogoda raczej jesienna, ale +17 stopni rano to naprawdę nie jest powód, żeby ubierać dzieci jak na Syberię!
Idą smyki do przedszkoli w kurtkach, apaszkach, czapkach (!), butach z futerkiem (!) w środku, a dziś widziałam hit: rajtki pod spodniami! Ludzie, opamiętajcie się! Co im ubierzecie zimą??!!
Napisano wszystko, co można o tym, że dzieci trzeba hartować, żeby nie chorowały. A co to tak naprawdę znaczy? Hartowanie to częste zmiany temperatury: z ciepłego na zimne i zimnego na ciepłe. A co my robimy? Z ciepłego mieszkania/domu wypuszczamy nasze "maleństwa" na ulicę zawinięte w kokonach, które powodują, że dziecku jest jeszcze cieplej, bo nie wyobrażam sobie, że którekolwiek z naszych pociech przeżyło ubieranie w te stosy ubrań w pomieszczeniu bez spocenia się. Maszerują dzielnie do przedszkoli i szkół, ruszając się, czyli znów się pocąc. Taki eksperyment - włóżmy na siebie tyle warstw ubrań, na ile skazaliśmy dziecko i podbiegnijmy do autobusu. Przyjemnie?
Dzieci nie chodzą, one biegają. Nawet jeżeli masz idealne dziecko, które idzie z Tobą za rękę na ulicy, to na spacerze przedszkolnym będzie biegało - wszystkie dzieci tak robią. Panie Przedszkolanki w 90% przypadków włożą dziecku na kark wszystko to, w czym go przyprowadziłaś rano - upoci się, przegrzeje. Z tego biorą się choroby.


wtorek, 2 września 2014

Szlak Orlich Gniazd

Ostatni weekend wakacji spędziliśmy na targach i wycieczce do Ogrodzieńca. Targi: Śniadaniowy i Pietruszkowy chłopcy znają już od zeszłego roku, a my staramy się je odwiedzać regularnie, co weekend. Mają swoje ulubione stoiska, szukają "swoich" dostawców oraz "swoich" produktów typu: słodka pizza, makaroniki (z różą i jagodami), naleśniki, chlebek z ziarenkami, oliwki dla Taty i rybki dla Mamy :)
Wycieczka Szlakiem Orlich Gniazd była troszkę podróżą sentymentalną dla nas, gdyż mieliśmy okazję zwiedzić je wszystkie parę lat temu, czyli w czasach jak byliśmy piękni, młodzi, może nie bogaci, ale bez dzieci :)
Nie chodziło oczywiście o pokazanie chłopcom ruin wszystkich zamków, choć i na to przyjdzie czas za parę lat, bo jak mawia R.: "Zamki, jak zamki. No są ruiny, ale poza tym - nuda". Nasz wybór padł więc na Ogrodzieniec, który oprócz ruin i niedzielnych pokazów walk rycerskich oferuje: Park Rozrywki, Park Doświadczeń Fizycznych, Park Miniatur, Dom Strachów i rynnę-zjeżdżalnię.
Sam zamek jest dość duży, nieustannie remontowany. Atrakcją jest niewątpliwie wspinanie się po krętych schodach, wychodzenie na punkty widokowe. Oczywiście nie obyło się bez zgrzytów, gdyż moje uczucia macierzyńskie i kwoczenie nad dziećmi krzyczą: nie wchodź tam! A jak już musisz, to tylko ze mną za rękę, a samodzielne pięciolatki są już duże i chcą wszędzie chodzić same! Na dziedzińcu zamku stoiska z badziewiem rycerskim - tym razem udało nam się zakończyć sprawę drewnianymi "pukawkami".




No i mamy gendera!

Parę dni temu chłopcy z zachwytem opowiadali mi o nowych zajęciach w przedszkolu - o balecie! Myślę sobie, no ok, niech i będzie balet, chociaż było mi dziwnie. Zastanowiłam się, o co tak naprawdę chodzi i stwierdziłam, że nie możemy dać się wtłamsić w ograniczenia płci: że to dla chłopców, to dla dziewczynek, bo i w imię czego? Dlaczego coś, co im się ewidentnie podoba ma być tylko dla dziewczynek??  Pokazywali "baletowe" ruchy nogami, omawiali zasady, że na salę trzeba wchodzić z wyprostowanymi plecami itd.
Zaczął się rok szkolny i w wykazie zajęć dodatkowych czytam: "Balet dla dziewczynek"... No i co teraz? Jak wytłumaczyć dociekliwym 5- i pół latkom, że to TYLKO DLA DZIEWCZYNEK? Dlaczego tylko dla dziewczynek?Zwłaszcza, że Kacperek już się widzi podrzucającego Olę. Dyrekcja zobowiązała się,
że w czasie zajęć baletowych zorganizuje coś specjalnego dla chłopców. I znów, co będzie TYLKO DLA CHŁOPCÓW i dlaczego?

Jak dziś pamiętam o całym szumie medialnym dotyczącym ideologii, której nie ma, czyli gender. W żaden sposób nie myślałam, że dotknie mnie to osobiście.
Zastanawiałam się, czy po prostu nie dać im możliwości wyboru: jak chcą, to niech chodzą, a jak nie to nie. Ale chodzić nie będą, bo alternatywą będzie zabawa z chłopcami (albo jakieś inne zajęcia z ziomkami). Nie mam pomysłu..

A tak z innej beczki, jako, że 1. września już za nami. Wyczytałam na blogu Doroty Zawadzkiej, w artykule pt. "Nie trzeba wpychać dziecka do strumyka..", raport opublikowany w 2011 roku, który wieńczył badania niemieckich naukowców i zawiera wszystko to, co dziecko idące do szkoły "powinno".
http://dorotazawadzka.blogspot.com/2014/08/nie-trzeba-wpychac-dziecka-do-strumyka.html?m=1
Lista jest długa, czasem bywa dość zaskakująca. Wydrukowałam ją sobie, powiesiłam nad biurkiem i będę miała na uwadze. Część rzeczy już odkreśliłam, o części w ogóle bym nie pomyślała, inną część mam  planach. Zamierzam wdrożyć plan w życie. W końcu mam jeszcze 18 miesięcy, gdyż raport dotyczył siedmiolatków :)


wtorek, 26 sierpnia 2014

Podejście

Taka sytuacja:
Maszerujemy ze Słodziakami do przedszkola uśmiechając się do wstrętnej-jesiennej-w-sierpniu pogody. Jest super, bo założenie peleryny na plecak powoduje, że jesteśmy żółwiami ninja, a ubranie kaloszy wytrąca mi argument: "Nie wchodź w kałuże!". Wychodzimy z zaprzyjaźnionej piekarni, gdzie Pani Kierowniczka na nasz widok pakuje już pączka z cukrem i drożdżówkę z czekoladą na deser do przedszkola. Słyszymy przerażający wrzask i płacz z cyklu: "Mamo, nie!"


Współczując młodej, ślicznej mamie idziemy do naszego przedszkola ze zgrozą obserwując, że mały awanturnik też! Kajtek komentuje: "Mamo, to tylko Leoś. On jest z maluchów." Na co mama Leosia z naganą w głosie mówi, że: "On tu jest dopiero drugi dzień!" Rozumiem zdenerwowanie sytuacją, ale idźmy dalej.
OK. Przebieramy się, zanosimy nowe szczoteczki do zębów ze Spanczbobem, czy jak-on-się-tam-nazywa, pasty ze Świnką Peppą, owoce, pojemniki z podwieczorkiem, a Leoś nieustająco błaga mamę wyjąc, żeby "nie!" Ona spokojnie mu tłumaczy, że to tylko na cztery godzinki, że musi tu zostać, że zje śniadanko, pobawi się, a ona już po niego przyjdzie, że pójdą sobie potem na targ kupić warzywka. Tłumaczenia spowodowały, że mały kurczowo zacisnął mamie ręce na szyję i dalej wniebogłosy.
Patrząc, jak Słodziaki kursują z rzeczami, Leoś dostał jabłuszko do zaniesienia pani. Drżącymi rękami wziął je, przestał płakać, wszedł do sali, mama za nim i pyta panią, czy ona też ma przynieść szczoteczkę do zębów? Trochę to trwało, więc chłopiec rozpłakał się znowu, tym razem wpadając w histerię..

środa, 20 sierpnia 2014

Czas do szkoły/przedszkola

No to się zaczęło! Gdzie się nie obrócę wszyscy dyskutują o szkołach i przedszkolach. O tym, które lepsze i dlaczego, że zerówka w szkole, a nie w przedszkolu, albo odwrotnie. Internet roi się od rad, czym się kierować w wyborze placówki edukacyjno - wychowawczej dla naszej pociechy.


Po pierwsze przedszkole i szkołę wybiera się w marcu. Oczywiście te państwowe. Prywatne można wybrać we wrześniu, ale z rocznym wyprzedzeniem.


Musimy przede wszystkim pamiętać, że szkoła, czy przedszkole to część trójkąta, na którego pozostałych rogach znajdują się dzieci i rodzice. Nie ma szkoły, czy przedszkola idealnych! To, co pasuje sąsiadce, czy kuzynce, nie koniecznie musi pasować Tobie. A do tego jest w tym wszystkim jeszcze dziecko.
Prawda też jest taka, że w zasadzie każda szkoła jest dobra pod warunkiem, że nic się nie dzieje. Weryfikacja następuje dopiero, gdy pojawiają się problemy. Ważna jest polityka dyrekcji, postawa nauczycieli, wychowawców, którzy są odpowiedzialni za to, co się dzieje z dziećmi w ich klasie/grupie. Mamy prawo oczekiwać, że pedagog z wykształcenia pomoże rozwiązać problem z naszym dzieckiem, a nie wyśle do psychologa i sporządzi z tego notatkę służbową.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Lęki nasze powszednie

Tak się zastanawiam, kiedy się zaczęły? Chyba pierwsze pojawiły się, gdy słodziaki miały 2 latka.
Kajtek miał traumę na widok (i słuch) piorącej pralki. Jak wirowała, a on akurat był w łazience, to wybiegał nawet przez zamknięte drzwi.


Z tym lękiem uporaliśmy się w miarę szybko. Po prostu włączyłam chłopców w przygotowanie prania: segregowanie brudów, wkładanie ich do pralki, wrzucanie kapsułek, nalewanie płynu, a potem stopniowo - włączanie jej, sprawdzanie, czy jeszcze się pierze i przenoszenie rzeczy do suszarki. Przy okazji nauczyłam ich obsługi suszarki i teraz sami potrafią nastawić kolejny cykl. Po prawdzie dalej odczuwają dyskomfort, gdy idą się kąpać, a suszarka jest włączona - to ją... wyłączają :)
Potem była toaleta. Znów Kajtek, po napletkowych problemach bardzo płakał i odczuwał ból przy sikaniu przez jakieś 2 doby. Naturalną konsekwencją tego był paniczny strach przed korzystaniem z toalety. Zbiegło się to w czasie z odpieluchowaniem i spowodowało, że Kacper pożegnał się z pieluchą w ciągu dnia w wieku 2,5 lat, a Kajtek dokładnie rok później (za to już na całą dobę).
W oswajaniu tego lęku posiadanie bratka, czyli brata bliźniaka, zdecydowanie pomaga. Stało się to w zasadzie bez naszego udziału, a opierało się tylko na kontrolowanym nadzorze. Kacper zasiadając na tronie nigdy nie zamykał drzwi. Jego "posiedzenia" trwały bardzo długo, czasem nawet do 20 minut. Wołał wtedy bratka i "se gadali". Najpierw Kajtek był w przedpokoju, potem stopniowo wchodził do łazienki. Brali sobie książki i różne chłopackie gadżety i... któregoś dnia - zamienili się miejscami.
Nie naciskaliśmy na nich w żaden sposób. Obserwowaliśmy tylko, co się wydarzy. Trwało to jakieś 2-3 miesiące. Pamiętam do dziś MMSa wysłanego Babci z wnukiem na kibelku :)
Z sikaniem było bardzo prosto, gdyż w zasadzie zaraz na początku okazało się, że bitwy na strumienie są najlepszą zabawą na świecie, więc do toalety chodzili zawsze razem.
W wieku 4 lat, na kanwie oglądanych bajek, pojawiły się lęki i koszmary nocne. Płacze, domaganie się spania z rodzicami itd. Zakupiłam małą ledową lampkę do kontaktu, żeby nie było zupełnych ciemności. W tym mniej więcej czasie zrobiliśmy remont w ich sypialni. Dostali, od Dziadków, dorosłe łóżka - materace, nakleiliśmy tapetę z dinozaurami, które świecą w ciemnościach (i bronią ich przed koszmarami). Do spania brali całą armię zabawek pluszaków, które też chronią przed niedobrymi snami i do których można się przytulić. Bronią ostateczną była magiczna - zimna, strona poduszki, która odganiała to co złe.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Bieszczackie uroczysko

Dwa tygodnie na zadupiu, w Bieszczadach.
Nie przepadam za górami. To znaczy, może nie tak. Lubię góry, ale takie, na które da się wyjechać kolejką, najlepiej szynową. Że Gubałówka? Kiedyś tak, teraz już niestety jest tak skomercjalizowana, że szkoda czasu, chyba, że poza sezonem.
W Bieszczadach nie byłam nigdy. Znam opowieści o Polańczyku, dlatego z rozmysłem, wybierałam miejsce byle dalej. Nienawidzę tłumów i tego ciągłego wałęsania się po deptakach. Gdzie się nie ruszysz Krupówki :)
Dlatego urlop zdecydowaliśmy się spędzić na zadupiu z internetem. Do głowy by mi jednak nie przyszło, że nie będzie nawet jak iść rano po chleb, bo najbliższy sklep znajduje się 4 km od nas.

Uroczysko w Bieszczadach to niesamowite miejsce. Sześć drewnianych, całorocznych domków dwupoziomowych z pełni wyposażoną kuchnią, łazienką i wi-fi :) Obok dwa stawy, boisko do piłki nożnej, trampolina, miejsca na grilla, ognisko, lasy, pagórki.
Nieopodal nas cywilizowany ośrodek ze stadniną i kawałkiem asfaltu, po którym słodziaki jeżdżą codziennie na rolkach. Konie zresztą tez pokochali.
10 km od nas "zielona plaża" nad Soliną z mulistym dnem, które służy do gubienia crocsów.
Przywieźliśmy piłki, siatki na motyle, rolki. Już pierwszego dnia każdy znalazł sobie ulubiony patyk. Dziadek zakupił latarki szpiegowskie i chodzimy z dzieciakami na nocne wyprawy, bo tylu gwiazd, to już dawno nie widziałam.

sobota, 9 sierpnia 2014

Trójmiasto

Spędziliśmy "długi weekend" w Trójmieście. Pogoda dopisała, aż nadto, ale nawet gdyby nie dopisała - był plan awaryjny. Pojechaliśmy wersją patologiczną, czyli 2 + 3, pociągiem. Po Trójmieście poruszaliśmy się ich "wewnętrzną kolejką" SKM i komunikacją miejską. Po początkowej dezorientacji, co gdzie, skąd - szybko dostosowaliśmy się do rozkładów jazd i generalnie uważam, że ten pomysł poruszania się po aglomeracji miejskiej sprawdził się znakomicie. Choć trzeba przyznać, że nie jest on najtańszy, np. za całodobowy bilet SKM + MPK w Gdańsku, za naszą piątkę zapłaciliśmy 60 PLN.
Być może jest jakaś tańsza opcja, ale muszę przyznać, że nie szukałam zbyt dokładnie. A co? Kto bogatemu zabroni ?:)


Cały plan pobytu mieliśmy dokładnie zaplanowany i dość niezależny od pogody, ale na miejscu trochę modyfikowaliśmy plany.
Ale od początku. Do Gdańska dotarliśmy ok. 15.00, wiec z godzinę zeszło nam dojechanie do hotelu, zakwaterowanie i pizza na obiad. Założenie było takie, że żeby nie wiem co idziemy zobaczyć morze. Mieszkaliśmy w peryferyjnej dzielnicy Gdańska - Żabiance, na terenie tutejszego AWFu. Okolice piękne, zielone z ogromnym zapleczem sportowym: boiska, bieżnie, basen itd. Do morza 6 przystanków tramwajem, albo 20 minut na piechotę. Ponieważ padało, co się potem okazało naszym zbawieniem, pojechaliśmy tramwajem.

środa, 23 lipca 2014

Co zrobić z dzieckiem w wakacje?

Należymy do tych szczęściarzy, których dzieci uczęszczają do całorocznego przedszkola. W poprzednim jednak w jednym miesiącu można było zapisać dziecko do dyżurnej filii (oczywiście w ramach wolnych miejsc), a w drugim przedszkole było zamknięte.
Większy problem mają rodzice dzieci szkolnych, których dokoła nas jest większość, bo my, jak już nie raz wspominałam, mieliśmy dzieci jako ostatni.
Nie ukrywam, że temat "wyszedł" po przeczytaniu ostatniego numeru Polityki, a konkretnie artykułu reklamowanego na, moim zdaniem, dość fajnej okładce, pt. Przetrwać wakacje. Autorzy tego tekstu wyliczyli, że rodzic ma średnio 26 dni urlopu rocznie, a dziecko w szkole 90. No i co tu zrobić i jak zagospodarować czas wolny?
Po lekturze wnioski są następujące:
- jest ciężko i organizacyjnie i, a może zwłaszcza, finansowo
- kiedyś było inaczej, bo puszczało się dzieci samopas i nic im się nie działo
- babcie pracują i nie chcą zajmować się wnukami
- kolonie są, z fajnymi programami, ale albo są za krótkie (10 dni), albo za drogie
- pół kolonie są za drogie (zwłaszcza te opierające się na 5-dniowym budowaniu z klocków LEGO)
- dzieci nie chcą jeździć na kolonie, bo nie mają tam dostępu do sieci, a bogaty program atrakcji kojarzy im się z rygorem szkolnym
- dzieci nie chcą wychodzić z domu, bo nie chcą oddalać się od komputera
- prawnie usankcjonowano opiekę rodzicielską nad dzieckiem do 15. roku życia, więc jak się będzie bawić samo, to Cię zamkną
- dzieci najbardziej lubią same siedzieć w domu, a przygotowanie sobie śniadania nauczy ich samodzielności i przełamie codzienną rutynę
- jak już weźmiesz na raz cały urlop, to na pewno Cię zwolnią
- to lobby nauczycielskie sprawia, że wakacje trwają aż 2 miesiące
- w większych miastach jest coś organizowane, ale w mniejszych i na wsiach, to już nie ma nic
- samorządy powinny coś zrobić, żeby było coś dla dzieci w wakacje i to tanio.
Szczerze mówiąc podnieśli mi ciśnienie na noc i to bez kawy. Aż dziw bierze, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł jakiś wakacyjnych kibuców dla całych szkół, bo jak Ci biedni rodzice sobie radzą?!


Moim zdaniem jedyną rzetelną informacją w tym artykule było wyliczenie dni wolnych w ciągu roku (jeżeli rzeczywiście jest rzetelne). Że jest ciężko i nie ma pieniędzy to wie każdy. Nic w tym odkrywczego. Że trzeba się postarać, poszukać, żeby zorganizować dzieciom czas nie tylko w wakacje, ale i ferie zimowe, i świąteczne, to nie zostało podkreślone, ale uwierzcie mi, że się da. Przy odrobinie dobrych chęci!

środa, 16 lipca 2014

A może nad morze?

Nigdy jeszcze moje dzieci nie były nad morzem. Powodów było kilka: kasa, niepewna pogoda, zimne morze, daleka podróż.
Ostatecznie jednak zdecydowaliśmy się pojechać w tym roku na parę dni nad Bałtyk. Wycieczka była niespodzianką dla chłopców. Dowiedzieli się o niej pół godziny przed przyjazdem taksówki, któa zawiozła nas na dworzec.
Od razu, mimo fochów M., zdecydowałam się na podróż pociągiem. Ja nie lubię jeździć samochodem nocą, a Kacper i Kajtek albo cierpią na chorobę lokomocyjną, albo się kłócą ze sobą. 10-11 godzin byłoby to nie do wytrzymania, tym bardziej, że planowaliśmy tylko 4-dniowy wyjazd, a chłopcy nie sypiają podczas jazdy.
No to gdzie? Zależało mi na tym, żeby podróż była możliwie jak najkrótsza, bez przesiadek. Chodziło też o miejsce, w którym będzie można zagospodarować czas w przypadku złej pogody. Mój wybór padł więc na Trójmiasto.
Z Krakowa do Gdańska jedzie się 8,5 h, czyli pół dnia. Dla moich synów, dla których był to również pierwszy raz w pociągu, sama podróż była atrakcją (przez pierwsze 45 minut).
Do wyboru były: Tanie Linie Kolejowe i Inter City. Tak się złożyło, że nad morze jechaliśmy TLK, a wracaliśmy IC. Cena biletów nas nie zabiła, ale tylko dlatego, że korzystałam z promocji Weekendowa Biletomania. Zdecydowałam się również na wagony z przedziałami, gdyż jest w nich więcej miejsca zarówno dla podróżnych, jak i na bagaż, a poza tym przedział stanowi namiastkę intymnej przestrzeni, którą chciałam zapewnić zarówno sobie, dzieciom, jak i wciąż sceptycznie nastawionemu M.

sobota, 12 lipca 2014

Plażowy nadzór

Po 4 dobach spędzonych nad morzem, głownie na doglądaniu własnych dzieci i obserwowaniu okolicznych skupisk rodzinnych, wyłoniło mi się kilka typów osobowości obecnych na trójmiejskich plażach (a zaliczyliśmy i te w Gdańsku, i w Sopocie, a nawet w Gdyni).


1. O Boże, piasek!
Młoda mama, młody tata, na oko 28-30 lat i troszkę ponad roczny Karol. Przybyli wózkiem na plażę. Zaparkowali nad samiutkim morzem. Wózek, w jego cieniu wielki czerwony koc, na kocu biały, dziecięcy kocyk z mikrofibry w brązowe ptaszki. Karol rozebrany do pieluchy, niestety na kocu siedzieć nie chce, pokracznie idzie w stronę wody. Tata - bohater już w kąpielówkach, asekuruje podejście potomka do śladu wody na piasku. Mama z cierpiętniczą miną, patrząc wymownie na tatę, wyciąga z torby rzeczy pod wózek: maliny w plastikowym pojemniku, wodę mineralną, obrane i pokrojone jabłko w woreczku, kubek niekapek i wreszcie krem do opalania - w zasadzie dwa kremy: dla dzieci i dla dorosłych. Biegnie, usiłując złapać wyrywającego się do wody Karola i w końcu udaje się jej nasmarować malca kremem. Niestety okazuje się, że to był krem dla dorosłych.. Cały jad wylewa na tatę, bo jej nie powiedział, wyciąga mokre chusteczki, ściera krem z ciała synka i ponownie smaruje - tym razem już tym właściwym.
W między czasie Karol wyrywa się rodzicom i wbiega do morza do wysokości dużego palca u nogi i... ochlapuje się wodą!!!! Mama porywa latorośl na ręce, biegną z tatą do wózka, przekopują torby i wyciągają chusteczkę, tym razem suchą i wycierają chłopcu oczy. Sadzają go na kocu, mogą w końcu odetchnąć, mama rozbiera się do plażowego bikini. Następuje gorączkowe poszukiwanie kapelusika. Karol sięga ręką i nabiera garść piasku. Następuje okrzyk: "O Boże, piasek!"

czwartek, 3 lipca 2014

Dobczyce

Mieliśmy do dyspozycji pół dnia, pogoda była piękna, więc wybraliśmy się na wycieczkę do Dobczyc.
Zaparkowaliśmy w centrum i ruszyliśmy na 15 minutową wspinaczkę do zamku.


Bilety kosztowały nas w sumie 15 złotych i oprócz zamku obowiązywały również na skansen znajdujący się nieopodal.
Zamek stary, kazimierzowski, ciasny. Największą jego zaletą była niewątpliwie katownia (to dla chłopców) oraz piękny widok na zalew i zaporę (dla nas).



Skansen malutki, ale już pierwsze dom budzi grozę, gdyż zainscenizowano w nim zwyczaje pogrzebowe oraz zaprezentowano karawan i trumny.
Z zamku dość stromą ścieżką zeszliśmy w okolice zapory, która jednak była niedostępna dla zwiedzających. Teraz podobno otwarto trasę spacerową na zaporze przy zbiorniku wody pitnej dla Krakowa. Niestety poniżej zapory woda była mętna i wyjątkowo "ogloniona".




Cały spacer trwał 1,5 h, podróż po 40 minut w każdą stronę. Bez achów i ochów, ale miło i przyjemnie.

Jak wytresować smoka 2

W tym filmie jest wszystko, co tygrysy lubią najbardziej.


Są smoki, niepozorny chłopiec, który zostaje bohaterem, Wikingowie, smoki, grupa przyjaciół, którzy trzymają się razem, żeby - nie - wiem - co, smoki, konflikty pokoleń, bitwy, smoki, miecze, tarcze, wyścigi, no i... smoki!




Zarówno pierwsza część, jak i druga są doskonałe. Na dodatek na Polsacie i Cartoonetwork są dwa sezony serialu ("Jeźdźcy smoków" i "Obrońcy Berk"), które czasowo wypełniają pięcioletnią lukę w życiu bohaterów między pierwszą, a drugą częścią filmu.

Zdjęcia pochodzą z www.cinema-city.pl