Okazuje się, że 5-latki to już szczwane bestie i tak łatwo może nam nie pójść, co przyprawiło mnie o ścisk żołądka, gdyż poprzednie bunty wymagały bardzo dużych nakładów pracy, a przede wszystkim czasu.
"Dziecko musi wiedzieć, że postępuje źle i dlaczego jego zachowanie nie jest właściwe. Uwzględniając ten wymóg, wybranie opcji: „Nie zwracaj uwagi” nie będzie dobrym rozwiązaniem i dotyczy to zarówno przeklinania czterolatka, jak i ostrego, rozkazującego tonu z ust trzyletniego smyka. To, że jako dorośli ludzie doskonale rozumiemy, że takie czy inne zachowania wynikają z pewnego etapu rozwoju, nie znaczy, że nie mamy na nie reagować – właśnie nasze tłumaczenia i konsekwencje powodują, że etap będzie tylko etapem, a nie… charakterem.
Żelazną zasadą wychowania jest
konsekwencja. Choć dla niektórych może zabrzmieć to srogo, nie musi
tak być. Spokojne słowa: „nie podoba mi się to, co robisz/mówisz -
jeśli będziesz dalej tak robił, za karę nie obejrzysz bajki”
powtarzane za każdym razem pomogą osiągnąć efekt znacznie szybciej,
niż system, w którym raz mama czy tata krzyczy, a innego dnia
zaczyna się śmiać. (...)
Okres, kiedy rodzice przestają
być najważniejsi, nie należy do przyjemnych, stąd też wzmożona
złość mamy i taty na zachowania pięciolatka. Dodatkowo, kiedy
dziecko się buntuje, a jedynym słowem, które wydaje się padać z
jego ust, jest pełne gniewu „nie!”, rodzice mogą czuć się
poirytowani. Pamiętajmy jednak, że choć wygląda to podobnie, bunt
dwulatka i pięciolatka to nie to samo – starsza pociecha jest już
pewniejsza tego, czego chce, nie mówi tylko na przekór rodzicom,
jak robi to młodszy brzdąc. Nasze reakcje muszą być zatem inne –
pięciolatek ma prawo do swojego zdania, jednak nie może krzyczeć na
rodziców – i to za każdym razem powinien usłyszeć.