czwartek, 26 maja 2016

"Bo jak nie, to..."

Nie rób, nie ruszaj, zostaw, nie kop, nie bij.. i tak non stop od rana do wieczora. Kiedy to się w końcu skończy? Kiedy wreszcie będzie można w spokoju wyjść z domu, wypić kawę, ugotować obiad?
A może machnąć ręką i niech się dzieje co chce?
Czasem nie mam już siły. Czasem zaś wrzeszczę i tu pada sławetne "Bo jak nie, to.." I co? I g..no! Naprawdę to nie działa!
Żadne groźby nie skutkują! Mam nawet wrażenie, że dzieci zamiast się przestraszyć z ochotą podejmują wyzwanie, tym bardziej, że po dwóch, trzech, razach wspaniale się orientują, że te groźby są zazwyczaj bezpodstawne.Poza tym grożąc dziecku zakładamy, że będzie ono przewidywać konsekwencje swoich zachowań, kalkulować, co mu się bardziej opłaci, a przecież czasem i dorosły nie potrafi tego zrobić.
Pomyślmy, czy zależy nam na tym żeby dziecko ukarać, żeby zrobić mu "krzywdę", żeby cierpiało? Nie wyobrażam sobie, żeby takie intencje przyświecały rodzicom. To czego chcemy, to wymóc na dziecku zachowanie, które jest zgodne z naszymi oczekiwaniami.
O ile zgodzę się bezwzględnie w kwestiach bezpieczeństwa, o tyle już w innych nie za bardzo. Bo kto powiedział, że to czego my chcemy jest tak naprawdę właściwe dla nas, ale i dla dziecka?
Uważaj, nie biegaj, nie... itd, itd. Od czasu do czasu świta taka myśl: a niech biega, niech się wspina, jak spadnie, rozwali kolano, to się może w końcu nauczy. Przed doświadczenie. No i może to dobra metoda, może na dłużej zapamięta. No i niby ok. Jedno, co mnie zawsze w tym przeraża to to, że zamiast rozbić kolano może wybić zęby, zamiast nabić guza, może złamać nogę. I już słyszę głosy: przesadzasz, kwoczysz, robisz z dzieci maminsynki. I? I mam to w dupie! :) To moje dzieci, to ja, nikt inny, będzie z nimi jeździć po lekarzach, siedzieć całą noc w szpitalu i tym podobne. Nie puszczam dzieci samopas i tyle.

sobota, 14 maja 2016

Kręcę na siebie bicz...

Nie wiem, czy to na kanwie reklam Masterszefa Junior (bo program leciał za późno, by chłopcy mogli go oglądać), czy to początek rzeczywistej pasji, ale Słodziaki chcą gotować. Sami.
Najpierw pytam, co by chcieli gotować? Odpowiedz mogłam w zasadzie z góry przewidzieć sama: "Wszystko!'
Przez jakiś czas usiłowałam ich angażować w przygotowania posiłków typu: nakryć do stołu, nalać i przynieść picie, wybrać menu na następny dzień. Wkrótce okazało się jednak, że to za mało.
Odgoniłam od siebie wizje obciętych palców, poparzonych części ciała i może mniej drastyczne, ale równie ważne - tego bajzlu w kuchni po gotowaniu.
Zakupiłam pomoc naukową w postaci książki kucharskiej dla dzieci. Szukałam długo. Nie jestem zwolennikiem kupowania książek kucharskich, bo w zasadzie każdy przepis, wraz z listą zakupów i tutorialem można sobie wygooglować, ale dla nich gotowanie skończyłoby się na etapie poszukiwania przepisów, bo komputer, bo internet, bo "pająki zająca" na youtubie.
Oczyma wyobraźni widziałam też te walki i kłótnie o książkę (bo przecież kupowanie dwóch nie ma sensu), aż w końcu trafiłam na: Gotuj z dzieckiem.


Źródło: www.empik.pl

wtorek, 3 maja 2016

Warszawska majówka na maxa

Tegoroczny, niezbyt szczęśliwy podział godzin (w piątek lekcje kończą się o 15.20) spowodował, że do Warszawy pojechaliśmy po południu. Mimo opóźnienia, byliśmy na miejscu po 2,5 h (tak, pendolino:).
Zameldowaliśmy się w Hotelu i udając się na poszukiwanie czegoś na kolację zaliczyliśmy Pałac Kultury i Nauki, okoliczne fontanny i pomnik Janusza Korczaka.


Następnego dnia plan był prosty: Stadion Narodowy, Muzeum Wojska Polskiego i Królewskie Łazienki. Po południu teatr.
Uzbrojeni w bilet weekendowy korzystaliśmy z uroków komunikacji miejskiej. Co by nie powiedzieć o warszawskim metrze, jak bardzo można się śmiać z tych ich dwóch linii, to naprawdę ułatwia poruszanie się po mieście. Nawet w dni świąteczne odjazdy są co 7-8 minut. W porównaniu z wiecznie zakorkowanym, remontowanym na ŚDM Krakowem było bosko!!!

Stadion Narodowy zwiedzaliśmy trasą piłkarską, co umożliwiło nam wejście do szatni, zawodniczych łazienek, sali konferencyjnej itd. Pani przewodnik znakomita, z ogromnymi pokładami cierpliwości zarówno dla dzieci, jak i dla ich ojców.. Obsługa mogłaby być milsza i mniej zfochowana, ale nie było to na tyle uciążliwe, żeby robić awanturę.

Muzeum Wojska Polskiego było szaleństwem zarówno dla Słodziaków, jak i dla nas. Czołgi, samoloty, te wszystkie wyrzutnie, torpedy, zbroje. Chociaż na mnie największe wrażenie zrobił kurduplasty Sobieski i maska pośmiertna Piłsudskiego (tak, wiem, że ja jestem inna).

Spacer po Łazienkach, to już czysta przyjemność obcowania z naturą. Część chińska, po ostatnim seansie Kung Fu Pandy 3 była dla chłopców najfajniejsza. Nie mogło się obyć bez zdjęcia z Chopinem.




Po obiedzie w Zapiecku (pyszne jedzenie, tylko ceny kosmiczne) i zmianie garderoby nadszedł czas na Teatr Lalka i spektakl Wakacje Mikołajka. To była prawdziwa kulturalna uczta. Świetnie (!!) dobrani aktorzy, lalki, piosenki, cały scenariusz. Na uwagę zasługuje poczucie humoru reżysera oraz pomysły scenarzysty. Chłopcy zachwyceni, ja też!
Na koniec dnia już tylko obowiązkowe Złote Tarasy i zakupy.


Mimo barbarzyńskiej pobudki jaką zafundował nam Kajtuś, na Święto Pracy zaplanowaliśmy Centrum Nauki Kopernik, Planetarium, ogród na dachu Biblioteki UW oraz spacer traktem królewskim.
O Koperniku napisano już wiele. Wszystko prawdziwe. To raj dla dzieci, nawet jak nie chodzi o to, żeby zrozumieć dany eksperyment, tylko o to, żeby wsadzić rękę do wody, pokręcić korbką, przebiec dystans, powąchać, wrzeszczeć ile sił w płucach, podotykać ekrany. Zaliczyliśmy też Teatr Robotyczny i Planetarium, chociaż pokaz gwiazdozbiorów przypłaciłam chorobą lokomocyjną. Jedyny minus to zaplecze gastronomiczne, które jak na takie tłumy zwiedzających jest po prostu śmiesznie małe.




Ogród Biblioteki UW jest urokliwy, cichy, z niestandardowymi rozwiązaniami ogrodniczymi oraz przede wszystkim pięknymi widokami panoramy Warszawy. Po tym miejscu wściekle zatłoczony trakt królewski był pozbawiony tego uroku i czaru. Chociaż chodziło przede wszystkim o znalezienie kolejnej Syrenki i zdjęcie przed budynkiem Sejmu.

W ostatni dzień pociąg mieliśmy dopiero o 14.00, więc rano zdążyliśmy do Pałacu Krasińskich, Ogrodu Saskiego, Grobu Nieznanego Żołnierza i Synagogi Nożyków. Musieliśmy też wrzucić drobne do fontanny, żeby jeszcze tu wrócić..