sobota, 14 maja 2016

Kręcę na siebie bicz...

Nie wiem, czy to na kanwie reklam Masterszefa Junior (bo program leciał za późno, by chłopcy mogli go oglądać), czy to początek rzeczywistej pasji, ale Słodziaki chcą gotować. Sami.
Najpierw pytam, co by chcieli gotować? Odpowiedz mogłam w zasadzie z góry przewidzieć sama: "Wszystko!'
Przez jakiś czas usiłowałam ich angażować w przygotowania posiłków typu: nakryć do stołu, nalać i przynieść picie, wybrać menu na następny dzień. Wkrótce okazało się jednak, że to za mało.
Odgoniłam od siebie wizje obciętych palców, poparzonych części ciała i może mniej drastyczne, ale równie ważne - tego bajzlu w kuchni po gotowaniu.
Zakupiłam pomoc naukową w postaci książki kucharskiej dla dzieci. Szukałam długo. Nie jestem zwolennikiem kupowania książek kucharskich, bo w zasadzie każdy przepis, wraz z listą zakupów i tutorialem można sobie wygooglować, ale dla nich gotowanie skończyłoby się na etapie poszukiwania przepisów, bo komputer, bo internet, bo "pająki zająca" na youtubie.
Oczyma wyobraźni widziałam też te walki i kłótnie o książkę (bo przecież kupowanie dwóch nie ma sensu), aż w końcu trafiłam na: Gotuj z dzieckiem.


Źródło: www.empik.pl


30 przepisów na 30 osobnych (!), sztywnych kartach z listą zakupów, opisem wykonania, czasem potrzebnym na ich przygotowanie oraz poziomem trudności. Dziś każdy z nich zabrał po jednej karcie do sklepu, zrobiliśmy zakupy, po drodze zastanawiając się, co mamy w domu, a co nie, kłócąc się niemiłosiernie po co najpierw idziemy i czyja potrawa jest zdrowsza  i....

Na obiad jedliśmy kolorowe frytki (K: Wiesz Mamo, pomidory się do tego nie nadają!), na deser planujemy shejka z kiwi, a jutro na królewskie śniadanie będą pan cakes z malinami i borówkami.
Jeszcze nie wszystkie prace wykonują samodzielnie, cały czas trzeba ich mieć na oku - dzięki Bogu nasza kuchnia nie jest duża. Jak dana czynność się wydłuża, to się nudzą, ale zawsze można się zamienić :) Muszę przyznać, że drżałam dziś, gdy w tym samym czasie Kaj obierał batata, a Kacper kroił pietruszkę na frytki, ale... udało się, nawet M. załączył odkurzacz po raz drugi tego dnia i dość szybko udało się ogarnąć kuchnię.
Po cichu mam tylko nadzieję, że ostatnie spotkanie chłopców z ptasznikami, wężami i jaszczurami nie przerodzi się w kolejną pasję, bo wtedy się chyba wyprowadzę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz