wtorek, 28 listopada 2017

Spotkania z historią

"Mamo, już się nie mogę doczekać, żeby w szkole w końcu się zacząć uczyć historii!", któregoś dnia z wypiekami na twarzy wyznał mi syn.
Pomimo wykonywanego zawodu za historią nigdy nie przepadałam (choć moja Pani Profesor z liceum, bój się faraona, była wyjątkowym pedagogiem), co wynika pewnie z totalnej nieumiejętności zapamiętywania nazwisk bez twarzy oraz z tendencji do przestawiania cyfr w datach. Jednakże, z racji wykonywanego zawodu, trzeba było się z ta historią zaprzyjaźnić i spróbować zaserwować ją słuchaczom trochę inaczej.
W ten sam sposób staram się zaciekawić nią dzieci ciągając ich na wszelakie gry miejskie, spacery detektywistyczne (tylko z Panią Fishką - Łucja, jeszcze raz dziękuję! https://www.facebook.com/FishkaKrakowTours/), czy też do muzeum tylko po to, żeby np. poszukać tygrysa, czy postrzelać do czołgu.


Jestem też zwolennikiem  nauki przez doświadczenie. Np. dla mnie niewykonalne jest nauczenie się nazwiska twórcy Dzwonu Zygmunta, ale gdy powiem dzieciakom, że autor "podpisał się" na dzwonie, to z ciekawością wspinają się na wieżę, żeby to zobaczyć. Nie wyobrażam sobie również uczyć się o arrasach tylko oglądając ich zdjęcia, zwłaszcza, gdy mamy je pod nosem.
Mam tylko nadzieję, że szkolna edukacja nie zabije pasji moich dzieci to tego przedmiotu...


poniedziałek, 13 listopada 2017

Śniadanie mistrzów

Rytuały, schematy, plany, grafiki to nasza codzienność. Tylko to pozwala ogarnąć cały ten bajzel i jako tako egzystować. Nie jest to metoda pozbawiona wad. Po pierwsze na barkach jednej osoby, czytaj: moich, spoczywa cały ciężar organizacji życia naszej Rodziny (przy drugiej osobie mamy już nieporozumienia i dialogi typu: "To przecież Ty to miałaś/-łeś zrobić!"). Po drugie każde odstępstwo od reguły jest związane z jakąś większą lub mniejszą katastrofą.
Posiłki również się w to wpisują. Kiedyś planowałam menu na cały tydzień, ale obecnie z racji utrudnionego dostępu do reni, robię zakupy "na weekend", "po weekendzie" i około środy.


Dzień rozpoczynamy od płatków z mlekiem. Zimnym mlekiem, choć chyba zdarzyło mi się ze dwa razy je podgrzać. Zazwyczaj sama robię granolę, ale chłopcy najbardziej lubią "reklamowe" płatki, z wyjątkiem kukurydzianych, które służą u nas w domu do panierki i jako dodatek do granoli.

Po płatkach jest śniadanie właściwe, czyli w weekendy "królewskie", a w ciągu tygodnia "szkolne". Raz w tygodniu jemy je w Lajkoniku (również według wypracowanego schematu).
Bardzo podobają mi się posty, w których pokazane są piękne, różnorakie śniadanka do szkoły: a to sałatki owocowe, a to płatki i jogurty, a to kasza jaglana z dodatkami, Super, pięknie, tylko... osoby to wymyślające nigdy chyba nie były w 3 klasie na śniadaniu. Ja mam to doświadczenie za sobą, bo już drugi rok z rzędu biorę udział w świetnej akcji "Śniadanie daje moc", podczas, której dzieciaki same przygotowują sobie posiłek w jednorazowych fartuchach ochronnych.  Po wszystkim klasa przypomina krajobraz po najeździe Hunów.



U nas najlepiej więc sprawdzają się kanapki i jakiś słodki/owocowy dodatek.
Chleb piekę sama, w zasadzie co drugi dzień. Masło robię sama ze śmietany powyżej 30%. Uprzedzając pytanie, być może wychodzi drożej niż zwykłe, ze sklepu, ale smakuje o niebo lepiej.