sobota, 28 stycznia 2017

Piłkarska pasja

Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, jak dwójka dzieci wychowana w tym samym domu i w tym samym czasie może być tak od siebie różna. Czasem można to zaobserwować na rodzeństwie, ale tu zawsze jest wymówka, że pierwsze dziecko jest zawsze inteligentniejsze, że drugie bardziej rozpieszczone itp. Z bliźniakami widać wszystko czarno na białym.
Słodziaki grają w piłkę już 4 lata. Traktujemy to jako zabawę, formę spędzania wolnego czasu, ruch. To znaczy ja tak to traktuję. M. już trochę mniej, zwłaszcza od kiedy Kacper zaczął robić niesamowite postępy i przeganiać umiejętnościami bramkarskimi rówieśników. Oboje lubią piłkę. Dobrze się bawią na treningach, dogadują się z rówieśnikami, z trenerem.
No to mamy mecz. Kaj na obronie. Jest zmotywowany, chce walczyć i oczywiście wygrać. Nie daje szans przeciwnikowi. Na swojej połowie stoi ścianą. Koncentracja trwa jakieś 2 minuty. Gdy drużyna dłużej zabawi na połowie przeciwnika, Kaj zaczyna obmyślać strategie ataku Gwiazdy Śmierci lub rzucanie zaklęć na przeciwników. Czasem zainteresuje go też oświetlenie sali, wierz, który akurat zacznie deklamować lub... cokolwiek innego.
Po jakimś czasie orientuje się, że toczy się gra i znów - ściana. Postawiony na bramce, wbrew swojej woli (gdyż tego nie lubi) puszcza dwa gole. Jest niepocieszony, ale przecież to nie jego wina - on na bramce stać nie chciał. Na koniec wali bombę do bramki i drużyna schodzi z boiska odnosząc zasłużone zwycięstwo.
Zapytany o wrażenia z turnieju odpowiada, że było super i że strzelił bramkę, a drużyna jeden mecz wygrała, a drugi przegrała.

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Dodatkowy tydzień ferii

Właśnie okazało się, że będziemy mieli w tym roku 3 tygodnie ferii zimowych. Słodziaki są chore. Niby nic poważnego - kaszel. Niestety dość upierdliwy.
Z jednej strony ominie mnie kierat tygodniowego odwożenia dzieciaków do szkoły i na zajęcia, ale z drugiej strony tydzień z chorymi dziećmi w domu.... jupi!!! Będzie cudnie!
Na razie mamy plany skończyć oglądać Opowieści z Narnii i w końcu przeczytać wszystkie rozpoczęte książki. Poza tym Kaj został wytypowany do programu radiowego do recenzowania książek dla dzieci i już ma pierwszą pozycję do ogarnięcia.
Nie wiem jeszcze jak, ale chciałabym też przeglądnąć wszystkie ciuchy i oczywiście zrobić porządki. Mam też nadzieję, że mimo wszystko uda nam się wyleźć z domu i choć trochę skorzystać z dobrodziejstw natury, bo w skupiska ludzi pchać się nie będziemy.

wtorek, 17 stycznia 2017

Kup sobie kozę

Właśnie mnie przyjaciółka uświadomiła, że na blogu posucha (dzięki M. za motywację do działania). Miało być łatwiej, bardziej poukładane - choć niektórzy pewnie zaraz powiedzą, że u nas jeszcze bardziej, to się nie da. Wszystko się da. Jak mówi stare, chińskie przysłowie (jakby to Słodziaki powiedziały: "przysłonie"): Nie masz czasu, to kup sobie kozę.
Jak tak dalej pójdzie to kupię sobie kozę, albo dwie - bliźniaczki. To byłoby dopiero coś!
Już mi umysł poszedł dwutorowo i zaczęłam się zastanawiać, czy wśród zwierząt istnieją bliźniaki? Ktoś? Coś?

Nawiązania do zwierząt zupełnie nie są przypadkowe, gdyż dziś przed pójściem do szkoły dane mi było oglądnąć Sekretne życie zwierzaków domowych, ale o tym w następnym poście.
Niby wszystko jest bardzo dograne. Z M. staliśmy się zgranym trybikiem w całej machinie. Każdy wie, kto, kiedy i gdzie zawozi dzieci. Posiłki rozplanowuję zgodnie z menu na stołówce szkolnej, zakupy synchronizuję z treningami - chłopaki na piłkę lub karate, a ja 1,5 h na zakupach, albo na luzaka w nocy w Tesco.
Domowe kanapki zamieniam na sałatki. Ostatnio nawet dowiedziałam się od dzieci, że brokuły na zimno są duże lepsze niż na ciepło. Mniej też u nas mięsnych dań.  Królują zupy. Na obiedzie u Babci Kaj był ostatnio zawiedziony, że był krupnik, jak on się nastawił na rosół. W niedzielę Babcia oczywiście zrobi rosół.

niedziela, 1 stycznia 2017

Noworoczne postanowienia

Nie przepadam za Sylwestrem. Nigdy nie lubiłam "społecznego przymusu świętowania zmiany daty". Odkąd jednak na świecie pojawili się chłopcy, sytuacja trochę się zmieniła, bo dla nich to frajda nie spać do północy, zobaczyć fajerwerki, zrobić imprezę w domu/u znajomych, poprzebierać się, potańczyć, przygotowywać pyszności.
Nigdy jednak nie robiłam postanowień noworocznych, ale w tym roku naszła mnie refleksja.



Zaczęło się od rozmowy z A. O tym, że każdy patrzy na siebie, na swoją "domową" rodzinę, że nie dbamy o relacje z ludźmi, którzy kiedyś byli dla nas ważni, że zawsze odkładamy spotkania/telefony/maile/facebooki na jutro, na "za tydzień", "na przyszły weekend". Mija miesiąc, rok, a czasami nawet więcej i.... nic się nie dzieje. Dlatego tak dużym powodzeniem cieszą się spotkania"klasowe" po latach, bo ludzie wracają do wspomnień i zachowań z okresu, kiedy to wszystko było.... ważne, miało znaczenie.
Pamiętacie, jak kiedyś po północy w Sylwestra nie można się było do nikogo dodzwonić, bo wszyscy znajomi, którzy akurat z Tobą aktualnie nie pili, chcieli zadzwonić, żeby złożyć Ci życzenia noworoczne. Potem odbierało się milion smsów, a teraz..... Dzwonię do Rodziców, którzy i tak nie odbierają :) Telefon milczy, nawet noworocznego buziaka od M. dostałam tylko dlatego, że po chwili sobie o tym przypomniał.
I o co chodzi? Tak bardzo się zmieniliśmy? Zajęliśmy się dziećmi, pracą, dorosłym życiem? Nie mamy czasu? Ile można do kogoś dzwonić jako pierwsza, ile można proponować komuś spotkanie, ile można próbować? Praktycznie każdy z kim na ten temat rozmawiam, ma takie przeświadczenie. Przyjaźń wymaga pielęgnowania, podobnie jak każda relacja. Nie można mieć poczucia jednostronności. Skoro ja tak myślę o innych, to czy inni też tak myślą o mnie? Czy ja też kogoś zawodzę, czy mnie też nie ma wtedy, gdy powinnam być, czy nie dzwonię, nie spotykam się? Pewnie tak dokładnie jest. Skoro mnie bolą i rozczarowują zachowania bliskich mi osób, to moje postępowanie dotyka też innych.
Na starych przyjaciół nie ma czasu, do nowych znajomości podchodzimy z rezerwą, ostrożnie.