niedziela, 27 grudnia 2015

Święta 2015

Obrzarstwo, miliony prezentów, wyprawy na place zabaw, na szopki, lodowisko, telewizja i playstation.

Przed nami jeszcze tydzień wolnego. Pomysły jakoś uśpione po Świętach. Czas budzić się z letargu, idzie nowe.

















środa, 16 grudnia 2015

Przedświąteczna gorączka

Ja: Słodziaki, wiecie, że nie wszyscy ludzie mają pieniądze i czasem tak się zdarza, że komuś ich brakuje i nie może kupić dzieciom prezentów pod choinkę?
K: Jasne Mamo.
Ja: A może zrobimy paczkę z prezentami dla takiego biednego Rodzeństwa? Jest chłopczyk, który ma tyle samo lat co Wy i jest fanem Gwiezdnych Wojen oraz jego siostra, która uwielbia Harrego Pottera.
K: Taka Szlachetna Paczka?
Ja: No prawie.
K: OK!!
Ja: To my z Tatą kupimy prezenty dla chłopca i dziewczynki, a Wy może kupilibyście słodycze do tej paczki, za Wasze kieszonkowe.
K: Super.



niedziela, 6 grudnia 2015

Mikołaj

Piątek w szkole był wyjątkowy. Po pierwsze na religii dzieci dowiedziały się kim był biskup Mikołaj i co robił. Kaj zapamiętał, że dawał pieniądze rodzicom, żeby ich córki mogły mieć mężów, a Kacper, że zaglądał ludziom przez okna, żeby zobaczyć, jak żyją..
W ramach ćwiczeń komputerowych wgooglaliśmy biskupa w domu, żeby naprostować światopogląd.
Ale szczególność tego dnia polegała na tym, że gdy wszystkie dzieci zeszły na stołówkę, a Pani zamknęła klasę na klucz, Święty Mikołaj (ten od prezentów) włamał się do klasy i zostawił worki z prezentami, słodycze i list do klasy oraz Pani. W Pani poza tym się zakochał, bo napisał "Kochana Marzenko".



Warto było trochę się postarać? Uwierzcie mi, że tak. Ekscytacja dzieci, które po lekcjach zeszły do szatni przekrzykując się w opowieściach, jak to było, jak to się stało, była ważniejsza niż słodycze i prezenty.
W nocy z soboty na niedzielę zaś Kacper już o 4.15 oznajmił, że Mikołaj się pojawił w nocy i że przyniósł prezenty.Że zabawki, że gogle, że czapki, ale rzucili wszystko, gdy zobaczyli.... książki. Mnie nie było potrzeba nic więcej, to najlepszy Mikołaj na świecie.

Potem daliśmy trochę pospać M. i po sutym śniadaniu ruszyliśmy na koncert w ICE. Tym razem był to "Bolek i Lolek symfoniczne". 5 kreskówek przy akompaniamencie orkiestry Akademii Beethovenowskiej. Cudo! Tym bardziej, że całość prowadzona była do dzieci, dla dzieci przy okazji przemycając wiedzę o instrumentach i całej aranżacji muzyki filmowej.

Po obiedzie ruszyliśmy na podbój Krakowa w poszukiwaniu świątecznych dekoracji. Rynek, jak zwykle przepiękny, ale koszmarnie zatłoczony. Jakby wszyscy chcieli akurat w niedzielę wieczorem powłóczyć się po Targu Bożonarodzeniowym.





Ale poza centrum było już o wiele luźniej, nawet miejsca tradycyjnie oblegane (Skwer Judah) ugościły nas kolacją na mieście.


Mam nadzieję, że dla chłopców,  tak jak i dla nas, był to dzień wyjatkowy: spokojny, rodzinny, pełen niepodzianek. Za rok spotkamy się o tej samej porze!






środa, 25 listopada 2015

Prezenty!!!

K: "Mamo, czy w tym roku możemy sami zrobić prezenty gwiazdkowe?"
Ja (w myślach): Co?????????????? Pogięło Was? Kto do cholery wymyślił?! Ale wogóle jak?? Dlaczego? Przecież to kiedyś były takie mądre dzieci...
Ja: "Oczywiście, jeżeli tylko macie ochotę. A co chcielibyście zrobić?"
K: "Mamo, no Ty napewno co fajnego wymyślisz!"
Ja (w myślach): Nosz k..wa mać!
Ja: "No to pomyślę...."


I tym oto sposobem Droga Rodzino, prezenty będą ręcznie, psia dupa (cytując pewnego Mikołaja z polskiego filmu), robione :)
O prezentach już napisano prawie wszystko. I to co dawać, czego nie dawać, jak rozwiązać kwestię cudu, kiedy Gwiazdka, a kiedy Mikołaj, do kiedy się wierzy, a od kiedy już nie?


Postanowiłam w tym roku podzielić się z Wami odpowiedziami na różne trudne pytania Słodziaków dotyczące Świąt Bożego Narodzenia, prezentów i Mikołaja. Może komuś będą one kiedyś, gdzieś pomocne. A skoro już się ktoś namęczył, żeby ich udzielić, to można spokojnie korzystać ze wspólnego dorobku ludzkości. (Nie przemawia przeze mnie mania wielkości. Niektóre patenty nie są mojego autorstwa, tylko właśnie wspomnianym już dziedzictwem narodów).


poniedziałek, 16 listopada 2015

Kadry listopadowe

Ja do M.: Jezu, widziałeś co się stało w Paryżu?
(Znowu wraca to cholerne uczucie niedowierzania, szoku, przerażenia jak po WTC)
M.: No widziałem, 120 zabitych, strzelali na ulicach.
Kacper: Teraz? Nie dawno, jak była wojna? Dzisiaj?
M.: Tak synku, był zamach terrorystyczny w Paryżu.
Wyłączam telewizor.
Kaj: Mamo, u nas w szkole są flagi francuskie, mamy się modlić i śpiewać, ale nie zapamiętałem, dlaczego?
(I co tu robić? Tłumaczyć, wzbudzać strach? Ale jak ja mu nie wytłumaczę, to usłyszy od kogoś coś i będzie jeszcze gorzej.)

21.45. Słyszę kroki na schodach.
(Ale o co chodzi? 20.00: kąpiel, 20.30: czytanie Harrego, 21.00: Bajka-Grajka i spanie)
Kaj zapłakany: Mamo, ja już nie dam rady. Ciągle mi się śni, że umierasz! Boję się..
Tłumaczę więc bzdety o niebie, o opiece nawet po śmierci, o tym, że zawsze z nim będę w jego sercu, nawet jak umrę. K..wa! Noc mam z głowy....

Kaj pokasłuje. Dzięki zbiegowi okoliczności mamy akurat termin do laryngologa. M. jedzie z nim na wizytę. Ja w tym czasie z Kacprem, tramwajem do szkoły.
To uczucie jest dziwne, niespotykane. Jedno dziecko, wtulone we mnie, na kolanach. Bez oglądania się na boki, szukania, ogarniania dwójki. To takie lekkie, irracjonalne, bezproblemowe.
Idziemy przez Planty. Spotykamy znajomych: "A gdzie drugi?" Uśmiecham się w myślach: "Zostawiłam go w tramwaju"...

niedziela, 8 listopada 2015

"Ojczyznę trzeba kochać i szanować.."

Dawid Podsiadło w jednym z ostatnich wywiadów powiedział, że zadarza mu się płakać na Kuchennych Rewolucjach Magdy Gesler. Uśmiechnęłam się z pełnym zrozumieniem tematu. Czyli nie jestem odosobnionym świrem? Ja ostatnio poryczałam się na hymnie, naszym - narodowym.


Jak wiadomo w środę czeka nas świętowanie Rocznicy Odzyskania Niepodległości, co w praktyce skupia się na:

1. Dzień wolny od szkoły
Trzeba coś wykombinować, żeby dzieci całego dnia nie spędziły przed TV. Ugotować mega obiad. Pamiętać o utrudnieniach w poruszaniu się po mieście. Sprawdzić pogodę, może jak będzie ładnie pojedziemy do Ojcowa?

2. 90% ludzkości w naszym kraju ma wolne
Sklepy będą zamknięte, czytaj: zrób zakupy we wtorek, bo mega obiad skończy się chińszczyzną na wynos lub pizzą. Po cholerę do Ojcowa, skoro wszystko będzie pozamykane? Może się z kimś umówić (C. sorry za tego porannego smsa:)?

3. Wiadomości wieczorne
Koniecznie i w tym roku trzeba zobaczyć, jak zdemolowali Warszawkę i kto komu tym razem dał po mordzie w naszym cudnym mieście. Uwaga: pamiętać, żeby nie wybierać się do centrum w środę i w niedzielę też, bo znowu będą biegać niepodległościowo.

4. Porządki
Posprzątać chałupę, na wypadek, jakby ktoś chciał wpaść z wizytą. Kupić chipsy i słodycze. Jak nikt nie przyjdzie zjem je sama, żeby się nie zmarniły. Nie zapomnieć o używkach.

środa, 4 listopada 2015

Nowy Piotruś Pan

Wybraliśmy się do kina na nowego Piotrusia.. Dla chłopców to była oczywiście pozycja obowiązkowa.

 Piotrus. Wyprawa do Nibylandii (2015) Poster



Zdjęcia ze strony: http://www.imdb.com

 Scenariusz jest bardzo intrygujący. To nie kolejny raz opowiedziana historia o Wendy i jej rodzeństwie, o tym jak poznali Piotrusia Pana i jak trafili do Nibylandii. To odpowiedz na pytanie skąd wziął się Piotruś Pan, Kapitan Hak, Zaginieni Chłopcy, Dzwoneczek i Tygrysia Lilia. Pojawia się też nieznana wcześniej, w tej bajce, postać Czarnobrodego.
Początek filmu jest jednak bardzo mroczny i smutny. Czasami nawet przerażający - Kacper kulił się ze strachu na widok zachowania wąsatej zakonnicy. Pomysł pracy w kamieniołomach trąci Władcą Pierścieni. Cudna za to jest walka piratów z Indianami na kolory, świetne efekty ogromnych krokodyli i syren. Brakło mi trochę magii krajobrazów Nibylandii, większość czasu jest albo ciemno, albo w kamieniołomach.
Osobiście drażnił trochę wątek miłości Hak do Tygrysiej Lilii - przecież o o nią zazdrosna będzie Wendy w odniesieniu do Piotrusia Pana.
Film nie zachwycił. Można spokojnie poczekać na DVD.

środa, 28 października 2015

Transport publiczny

Trzy dni w tygodniu Słodziaki mają na 8.00 do szkoły, więc jedziemy rano tramwajem, o tej samej porze, z rzeszą wk...nych ludzi. Bo ciasno, bo za zimno, bo za gorąco, bo szarpie, bo trzeba wstać, bo po co czas zmieniali?
Wsiadamy na pierwszym przystanku, do pustego tramwaju zajmując trzy miejsca siedzące, zaraz za motorniczym, oznaczone jako miejsca dla Rodziców z dziećmi lub kobiet w ciąży. I tu się zaczyna...
Jadąc dziś na pół śpiąco na wspomnianych wyżej miejscach nagle słyszę: "Ja bardzo przepraszam, ale uważam, że powinna Pani inaczej wychowywać synów. Jak mogą siedzieć, gdy starsze osoby stoją?!!"
Otwieram oczy i rozglądam się dokoła. To jednak było do mnie. Rozglądam się uważniej w poszukiwaniu starszych osób. Brak.. Patrzę na Panią, która wyrzuca z siebie donośnym głosem te zdania. "Na oko" 30-stka, przaśna, z warkoczem, ubrana kolorowo, w spódnicę, rajtuzy i botki. Z córką, około 10-12-letnią.
Z tyłu słyszę inną Panią, której nie widzę, bo musiałabym mieć kąt widzenia konia: "I to tak jest codziennie!"
Dwie Panie siedzące za nami, 40-50 lat (które przez całą drogę opowiadały o ojcu kolegi syna z klasy, który się alkoholizuje i nie poznaje jednej z nich na ulicy, a ekspedientka w sklepie opowiedziała jej całą swoją historię życia w dziesięć minut, gdy ona kupowała balerinki do szkoły, bo stare jej się już zdarły, i jak tak można, żeby obcej osobie całe życie opowiadać, a co gorsza ona do tego sklepu chodzi codziennie i jak to teraz?!) stwierdziły, że przecież na dwóch siedzeniach w trójkę się zmieścimy, więc po co zajmować trzy?!

piątek, 16 października 2015

Potrzeba padnięcia na pysk

Jeszcze tylko 2 tygodnie, oby dotrwać do pasowania, potem już w końcu odpocznę. Jeszcze dziś ugotuję obiad na dwa dni, zrobię prasowanie, jak chłopcy pójdą spać, jeszcze tylko jedna noc i się wyśpię, nawet do 7.00..
I wtedy Kaj przestaje jeść, ma gorączkę, Kacper katar po pas i zaczyna kaszleć..
Kiedy widać, że trzeba odpocząć, zresetować się? Nie chodzi mi naprawdę o weekend w SPA w odciętym od świata miejscu na ziemi, bez zasięgu telefonów (zwariowałabym zamartwiając się, czy w domu wszystko ok), ale o 2-3 godziny dla siebie (raz na dwa, trzy tygodnie).

- Gdy na myśl o Skrzypku na dachu, zarezerwowanym z półrocznym wyprzedzeniem chce Ci się płakać i zmuszasz się do wyjścia z domu :)
- Gdy kalkulujesz, czy ogolić nogi, czy nałożyć maseczkę, która już tydzień chłodzi się w lodówce i jest szansa, że będzie jutro na obiad.
- Gdy do pracy idziesz w dresie i masz nadzieję, że nie będzie widać tych różowych skarpetek.
- Gdy zamiast przed wyjściem z domu umyć włosy, zakładasz czapkę.
- Gdy odwodzisz dzieci od wzięcia udziału w konkursie na wykonanie różańca z naturalnych, nie psujących się materiałów (swoja drogą, kto na Boga wymyśla takie konkursy?!).
- Gdy nalegasz, żeby dzieci brały na drogę do szkoły MP3, bo przez te 24 minuty będzie cisza i spokój .
- Gdy wmawiasz sobie, że kotlety jajeczne są przecież bardzo zdrowe, a chleb z nutellą na kolację, to żadna zbrodnia.
- Gdy zamiast wyszorować łazienkę wlewasz na noc domestos do newralgicznych miejsc.
- Gdy pijąc poranną kawę już wiesz, że na śniadanie zjesz precla koło południa, przy dźwiękach hejnału.
- Gdy kawa z przyjaciółką trwa 13 minut (bez komentarza).
- Gdy metr od ciebie spada wielki konar, a ty myślisz, jak to dobrze, że nic wam nie zrobił, bo nie zdążyłabyś zrobić prasowania.
- Gdy wyłączają ci służbowy telefon, bo nie zapłaciłaś rachunku, a pieniądze za szkolne mundurki już zaczynają procentować w twojej torebce.
- Gdy masz ochotę rozpłakać się ze szczęścia, że M. wyciągnął z zatkanej toalety tą cholerną przywieszkę i nie trzeba dymać na górę za każdym razem, gdy ci się chce:)
Oby do wiosny...

Baczność! Sztandar szkoły wprowadzić!

14 października przez najbliższą dziesięciolatkę wpisze się nam głęboko w pamięć i świadomość.  To DZIEŃ NAUCZYCIELA.
Nie chodzi o to, żebym miała cokolwiek przeciwko nauczycielom, czy odmawiam im prawa do świętowania. Obiema rękami podpisuję się pod dwoma najgorszymi przekleństwami, jakimi można obdarzyć myślącego człowieka: Obyś cudze dzieci uczył i Obyś żył w ciekawych czasach.
Ale cofnęłam się w przeszłość i to daleką.


Do Święta Edukacji Narodowej uczniowie klas pierwszych naszej szkoły przygotowywali się już od połowy września, gdyż tego dnia miało się odbyć pasowanie na ucznia.

Były szczegółowe wytyczne dotyczące stroju, zarówno męskiego, jak i żeńskiego (chyba tylko kolor bielizny pozostał obojętny). Były recytacje wierszy, śpiewanie piosenek i to również po angielsku oraz francusku. Był nawet hymn Polski, który wszystkie dzieci pięknie wyśpiewały.
Nasze Słodziaki załapały się nawet na samodzielne zdanie w obcym języku :)


Był też powrót do przeszłości: sztandar szkoły, musztra, pasowanie ołówkiem słusznych rozmiarów, kwiaty i prezenty dla nauczycieli, mundurki (choć tym razem szyte na miarę) oraz pamiątkowe dyplomy.

Powiewem świeżości była imprezka w klasie z ciastami upieczonymi przez Rodziców, żelkami, paluszkami i innymi przegryzkami, ale także dyskretna prośba dyrekcji o współpracę i aktywne włączenie się w życie szkoły rodziców wraz z dotacjami :)

czwartek, 1 października 2015

Pyskówki

- "No to teraz poszłaś Mamo po bandzie!"
- "Nie będę grać? No to nie! Cóż mi z tego?!"
- "Nie obchodzi mnie to!"
- "Taka jesteś mądra? To powiedz mi, o czym teraz myślę?"
- " I tak to będę robić!"
- "Dziadek nie wie? Chyba żartujesz!"

Lista nie ma końca.. W miesiąc im się udało nauczyć tego wszystkiego, czy dopiero teraz zyskali odwagę, żeby się ujawnić?
Aż strach pomyśleć, co mówią do siebie, kiedy mają pewność, że żaden dorosły ich nie słyszy.

Do tego dochodzą nieustanne zabawy w pojedynki czarodziejów (Harry Potter), wojny galaktyczne (Gwiezdne Wojny), unicestwienie Mordoru (Władca Pierścieni), Invizimals (Boże, uchowaj!), czy gonienie Albertyny (Dzieci z Bullerbyn), ninja (Mali Ninja), czy strzelanie wirtualnych goli (Supa Strikers).

Jak pizza, to tylko Pizza Hut, jak koszulka FCB czy RM to oryginalna. Dziś woda smakowa jest super, jutro nie da się jej przełknąć, bo jet obrzydliwa. Obiady w szkole są niezbędne, ale tylko jako element socjalizacyjno - towarzyski. Pół bochenka chleba na kolację - żaden problem!

czwartek, 10 września 2015

Dziś nie było nudno w szkole

"No i jak chłopcy radzą sobie szkole?", "Jak Wy sobie dajecie radę logistycznie?", "A jak z tym rygorem szkolnym? Co z zadaniami?", "Wie Pani, bo Staś mówi, że wszystkie dzieci w klasie umieją czytać, a on nie"...
Ludzie!!!!!!!!!!
Poszłam do szkoły jako sześciolatka. Z wyboru. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek trząsł się nade mną. Pamiętam, jak wychowawczyni waliła linijką po łapach za gadanie. Dla mnie szkoła była zajebista!
A chłopcy? Są zachwyceni, oczarowani i....trochę się nudzą :)
Odrabiają zadawane zadania na lekcji, nie przynoszą nic do domu. Choć dziś usłyszałam, że w jakiejś tam szkole pierwszaki codziennie mają coś zadawane. Dlaczego? Według mnie dlatego, że Pani nie zdąża realizować programu na lekcjach. Ale nauczycielem nie jestem, nie znam się.
Na francuskim Kaj zapisał fonetycznie 4 strony dzienniczka słówek. Wytłumaczyłam mu do czego służy dzienniczek i że jak chce pisać, to niech poprosi Panią od francuskiego, żeby mu pomogła napisać co trzeba prawidłowo.
Angielski polegający na nauczeniu się "good bye" podczas jednej lekcji był nudny. Ale już następny, na którym Julie znalazła magiczną strugaczkę, a Mike miał okulary - był super. A wydarzeniem dnia było zastępstwo i opieka pani z biblioteki nad nimi podczas przerwy.
Hitem jest też religia, na której można "za świętą Kingę" dostać aniołka. Dostaliśmy zresztą wykaz tego, co dziecko w ciągu roku ma opanować. Na wrzesień przewidziany jest znak krzyża. Mój syn zapytany o pokazanie go, stwierdził, że nie może, gdyż książkę od religii zostawił w szkole...
Wstawanie jest koszmarem, ale tylko w dni kiedy mają na 8.00, w pozostałe wstają 5.50, 6.13.. Jeździmy tramwajami słuchając mp3 - teraz na topie są Dzieci z Bullerbyn.

czwartek, 3 września 2015

Szkolne koty za płoty

Choć to dopiero dwa dni dydaktyczne, w zasadzie kontakt z każdym nauczycielem już był, więc można coś nie coś powiedzieć.
Wszyscy, łącznie z doświadczonym pedagogiem, którym okazała się wychowawczyni Słodziaków, obchodzą się z Rodzicami, jak z jajkiem, na każdym kroku podkreślając, że maleńkim, biednym sześciolatkom krzywda w szkole się nie dzieje. Nie lada wysiłku wymaga wytłumaczenie Rodzicom właśnie, że dzieci nie trzeba odprowadzać i odbierać spod drzwi klasy -  z szatni wystarczy. Nauczyciele schodzą po dzieci, liczą je, meldują "stan osobowy" Pani Woźnej.
Nie mogę się nadziwić cierpliwości pedagogów, którzy po milion razy powtarzają dzieciom w klasie, że trzeba ćwiczenia włożyć do tornistrów. Kaj np. już trzeci dzień zostawia farby i bloki w szafce (na razie bezskutecznie), za to Kacper zostawił w niej dziś swój piórnik.


piątek, 21 sierpnia 2015

Sześciolatki i referendum

Nie oglądam telewizji, a w niej wiadomości. Nie dlatego, że jestem ignorantem, tylko dlatego, że o 19.00 Słodziaki oglądają bajki i jedzą kolację. Nie mam też jednego telewizora w domu. Dałoby się, jakby się chciało, ale się nie chce.
Po miesiącu bezsennych nocy związanych z wojna ukraińską i zastanawianiem się, czy już trzeba się pakować, czy nie, stwierdziłam, że będę zdrowsza, zwłaszcza psychicznie, jak o tym co się dzieje będę czytać w internecie.
Wczoraj zrobiłam od tej zasady dwa wyjątki. Oglądnęłam reportaż dotyczący zabójstwa 10-letniej dziewczynki w Kamiennej Górze, który spowodował.... nie wiem, co spowodował. Nie ogarniam, nie rozumiem, nie chcę nawet myśleć empatycznie.

Drugim wyjątkiem była informacja, że Prezydent będzie się wypowiadał w sprawie referendum. Wystąpienia nie widziałam, rozmyślnie, natomiast wiem już, że spychologia nastąpiła i to Senat (z większością PO) ma zdecydować. No powiedziałabym, że nie spodziewałam się takiego mistrzowskiego posunięcia. W końcu, ktoś profesjonalnie doradza Prezydentowi. I dobrze, może obejdzie się bez większych wpadek na arenie międzynarodowej, bo naszego wewnętrznego bagna szkoda komentować. Ciekawa jestem tylko, jak długo można starać się robić dobrze wszystkim?

wtorek, 18 sierpnia 2015

I znów wyprawka

1 września zbliża się wielkimi krokami.. Kolejny etap życia Słodziaków się zakończy, a następny zacznie.

Jak zwykle do tematu trzeba się przygotować. Omija nas w tym roku sprawa podręczników, co ma jak się okazało zarówno plusy, jak i minusy. Niewątpliwą zaletą jest oszczędność pieniędzy. Wadą natomiast jest to, że podręczniki są własnością szkoły. W związku z tym nie piszemy po nich (wiem, że my nie pisaliśmy po książkach, ale teraz są "trendy" zeszytów ćwiczeń jako podręczników), nie zabieramy do domów przez co nie możemy się do nich odnieść. Nie panikuję, w klasach 1-3 może nie ma to aż takiego znaczenia, ale potem może być różnie. Ale od czego jest internet? Wogóle zakładam, że dzięki edukacji Montessori oraz pedagogom (!!!) w przedszkolu, Słodziaki przez pierwsze trzy lata raczej będą się socjalizować niż uczyć.


Pokój wyremontowany, biurka wstawione . Jeszcze tylko parę detali do ogarnięcia:)
Klasyczna wyprawka ucznia pierwszej klasy "wisi" na stronie www szkoły, więc dzięki darowiźnie cioci Ani (raz jeszcze dziękuję) pójdą sobie do sklepu i kupią zeszyty ołówki, nożyczki i inne pierdoły.
Worki na buty i piórniki też już mają (podziękowania należą się Leszczom:), a od niedzieli i tak śpią z plecakami, które zakupiła Babcia Bogusia.
Buty na zmianę są, stroje na wf też.
Po heroicznym przeglądzie szaf i butów brakujące spodnie dokupiliśmy, a co do butów, to czekamy na obiecane przez Pana Prezydenta 500 PLN na każde dziecko, bo Kaj potrzebuje 3 par, ale Kacper tylko 1. Strój galowy na ciepło i na zimno też jest.


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Wypoczynek

O, jaka opalona jesteś po wakacjach! To wypoczęłaś sobie? No.. niby wypoczęłam.


Kiedyś ideał wakacyjny wyglądał następująco:
1. wstajemy po południu,
2. idziemy na plażę z kontenerem mineralnej, w tzw. "między czasie" coś jedząc,
3. śpimy na plaży lub czytamy książkę, dbając o osobę towarzyszącą, która co godzinę będzie cię obracać na drugi bok, żeby równo się opalić
4. do wody nie wchodzimy, bo za zimna, bez względu na to, nad którym morzem się znajdujemy,
5. jemy kolację,
6. idziemy na imprezę do rana ze wspomnianą już osobą towarzyszącą pijąc oceany napojów wyskokowych.


Dziś.. Najlepsze wakacje to te z Rodzicami, bo wezmą wnuki choć na jedno popołudnie pod swoją opiekę. Poza tym nikt nie doradzi lepiej niż Mama, jak coś ugryzie, wysypie, wyrzyga, stłucze brodę itd.
Cel wyjazdu nie jest zbyt odległy, jeżeli jedziemy samochodem. Samolot to dla mnie w dalszym ciągu nieogarnięty temat. Planujemy podróż co do godziny ze wcześniejszym internetowym rozeznaniem zadaszonych miejsc postojowych po trasie.
Mamy drobne w każdej możliwej walucie na niezaplanowane siku, picie, kawę, mapę lub kamizelkę odblaskową (świetnie nadaje się jako ochrona wnętrza samochodu przed zawartością żołądka młodego człowieka). Jedziemy w miejsce, gdzie nawet jak będzie padać jest co robić z dziećmi, do apartamentu z dwoma pokojami i w pełni wyposażoną kuchnią, ze sklepem spożywczym nie dalej niż dwie przecznice od nas.
Da się? No pewnie! W tym roku wybór padł na węgierski Bogacs. Spokojna wioseczka z własnym kompleksem basenów termalnych i uliczką pełną lokalnych win.
Boska, nie droga kuchnia, doskonałe wina. 20 różnych kąpielisk termalnych w okolicach nie dalszych niż 50 km (Eger, Miskolctapolca, Demjen, Debreczyn, Mezőkövesd, Egerszalok). 
Poza tym bliskie sąsiedztwo Gór Bukowych, Dolina Szalajki i możliwość zwiedzenia Budapesztu w jeden dzień.

środa, 22 lipca 2015

Miejsca przyjazne dzieciom: Port Lotniczy Kraków Balice, Opactwo Benedyktynów w Tyńcu

Ostatnim rzutem na taśmę pojechaliśmy z przedszkolem na lotnisko Balice i na warsztaty do Tyńca.

Program wizyty na lotnisku przewidywał teatrzyk o tym jak Jaś leciał z mamą na wakacje do ciepłych krajów oraz oprowadzanie i pobyt na tarasie widokowym. Na uwagę i szczególne podkreślenie zasługuje fakt perfekcyjnej organizacji ze strony obsługi lotniska (3 panie przydzielone do naszej grupy), szczególna dbałość o bezpieczeństwo dzieci oraz o nie zakłócanie ruchu pasażerskiego, a przede wszystkim program dostosowany do wieku uczestników.

W Tyńcu powitała nas pani prowadząca oraz Miś - Mnich. Po zwiedzeniu wirydaża, kościoła oraz podziemnej wystawy dzieci szukały kamiennych stworów ukrytych w romańskich pozostałościach budowli benedyktyńskich. Potem tworzyły i nazywały własne potwory, aby na koniec wykonać grupowe prace plastyczne.




Polecam z całego serca!

Zakończenie roku

Koniec czerwca to okazja to różnorakich podsumowań i zakończeń roku przedszkolnego, zajęć poza lekcyjnych: judo i piłki nożnej.
W przedszkolu chłopcy przygotowali wielojęzyczny występ opowiadający o podróżach po całym świecie. Kaj był kapitanem statku, a Kacper - piratem :)
Zajęcia piłki nożnej zakończone zostały turniejem ich rocznika i zwycięstwem każdego z uczestników.
Na koniec judo miały być pokazowe zajęcia, które skończyły się wspólnym treningiem z Rodzicami i zdobyciem białych pasów - przez dzieci :) Ja miałam tylko wybity łokieć..


Spotkanie z Nelą

W końcu Nela mała reporterka zawitała do Krakowa. Spotkanie zostało zorganizowane przez Empik.
Nela opowiadała o pamiątkach przywiezionych z podróży. Były konkursy z nagrodami, niestety nagłośnienie było fatalne.


Spotkanie dla dzieci udane, nawet dla tych, które rodzice zmusili do przebywania na nim. W kolejce po autografy było więcej rodziców niż ich pociech.
Nela była bardzo cierpliwa. Słodziaki również :)




poniedziałek, 20 lipca 2015

20 km dziennie, czyli tydzień w Zakopanem

No i stało się! Pojechałam z dziećmi w góry. Chociaż w zasadzie do Zakopanego, bo góry były, ale z daleka. Po pierwsze dlatego, że dla mnie wybór morze, czy góry, to żaden wybór. Jadę nad morze, to oczywiste. Po drugie dlatego, że ze względu na remont pokoju chłopców (tak, przygotowania do pójścia do szkoły), wylądowałam sama z dziećmi na tydzień i to jeszcze bez samochodu.
Do Zakopanego Polskim Busem. Było cudnie, choć ja miałam chorobę lokomocyjną jeszcze zanim wyjechaliśmy, opóźnieni z Krakowa. Ale bilety kupiłam przez internet (chociaż zdziwił mnie fakt, że dzieci nie mają zniżki), autokar był klimatyzowany, z przyciemnianymi szybami (co wzbudziło nie małą sensację u dzieci), a co najważniejsze w takiej podróży - z toaletą! Poza tym podróż odbywała się bez przystanków.
Miejscówka w Zakopanem siłą rzeczy musiała być niedaleko od wszystkiego i to nam się również udało. Polecam Willę Bór. Piękne pokoje (my byliśmy zakwaterowani w apartamencie rodzinnym: 2 pokoje) z łazienkami i ze śniadaniem w formie szwedzkiego stołu. Dzieci pochłaniały niesamowite ilości wszystkiego z samego rana, a ja mogłam w spokoju pić kawę.
Nasz 6-dniowy, zrealizowany plan wyglądał następująco:

Dzień 1 (przyjazd):
Zaliczyliśmy Krupówki oraz Gubałówkę. Kolejka w górę, ale zejście na piechotę. Był oczywiście foch w związku z wszech otaczającą chińszczyzną. Kacper zwłaszcza, koniecznie chciał coś kupić. Umówiliśmy się tak, że pod koniec pobytu dostaniemy z pensjonatu zwrot kaucji, którą będą mogli wydać na co zechcą, a przez tydzień powinni się zastanowić, jaką pamiątkę chcą sobie kupić.
Zakupiłam również każdemu dziecku książeczki GOT PTTK, w których dokumentowaliśmy nasze "górskie" wyprawy, przez opis poszczególnych tras oraz zbieranie pieczątek w schroniskach i innych miejscach.

środa, 24 czerwca 2015

Angina

Moje dzieci nie chorują. Do 6.roku życia miały podawany może ze 3 razy antybiotyk, w tym raz w zastrzykach, bo Kacper wymiotował zawiesiną. Gorączki powyżej 38,7 stopni nie widziałam, ale i tak świrowałam, jak było tylko (?!?!?!) tyle. Chrypy, katary, kaszle - to mamy przerobione.
Oczywiście święcie wierzę, że to zasługa podawanego od jesieni do wiosny tranu oraz ciągania ich na pole przy każdej możliwej okazji.
Ale co dobre szybko (?) się kończy. Od 4 miesięcy Kajtek miał już 3 anginy, z których każda z nich leczona była innym, 10-dniowym antybiotykiem.
Zaczyna się albo od telefonu z przedszkola, żeby przyjechać po Kajtka, bo ma gorączkę, albo od tego, że nagle odmawia posiłku. To ostatnie zazwyczaj w weekend :)
O co chodzi z tymi posiłkami? Przecież każde dziecko ma prawo nie chcieć jeść. Niby tak, ale moje dzieci jedzą dużo i jak odmawiają posiłków to dlatego, że czegoś nie lubią, albo są chore. A ja gotuję im to co lubią i wiem, że zjedzą, bo szkoda mi stać 3 godziny przy garach, żeby się dowiedzieć, że niedobre i że jeść nie będą.
Jak rozpoznać anginę? U nas zawsze jest gorączka i biały nalot na języku oraz czopy ropne na gardle. Czasem też Kajtek przez parę dni pokasłuje doprowadzając mnie tym do szału. Polecam raz jeszcze aplikację latarka na telefon. Sprawdza się idealnie nie tylko, jak wyłączą prąd, ale przy zaglądaniu niechętnemu dziecku do gardła również.
Ostatnio lądując na całodobowym dyżurze pediatrycznym, na pytanie lekarza, co nas sprowadza, odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że Kajtek znów ma anginę. Na co lekarz: "No dobrze, a może Pani opisać objawy?" :)




No a teraz plan działania:
1. Po trzeciej anginie w roku pediatra ma obowiązek (!!) wysłania nas do laryngologa. Skierowanie mam, termin już na sierpień. Pewnie skończy się trzecim migdałkiem, ale na razie o tym nie myślę.
2. Po tygodniu od antybiotykoterapii - wymaz z migdałków. Przy okazji sieknę ich coroczną morfologią i badaniem moczu.
3. Szczepionka uodparniająca. Na 3 miesiące po 10 tabletek. Na razie pierwszą dawkę prawie całą udało mi się podać.
Czy angina jest zakaźna? U nas nie. Kacper nie choruje, my na razie też:)


poniedziałek, 15 czerwca 2015

Żydowski cmentarz

I znów wyprawa do trochę kontrowersyjnego dla dzieci miejsca. Cmentarz i to jeszcze żydowski.








Po pierwsze cmentarz jest już dawno nieczynny i nie pełni funkcji rytualnych. Nie obowiązują zasady nakrywania głowy oraz poczucie świętości miejsca. I chociaż to wyrażenie nie jest najszczęśliwsze dokładnie oddaje to, co mam na myśli.





Moje słodziaki biegające po ścieżkach w poszukiwaniu różnych symboli umieszczonych na nagrobkach nie ranią niczyich uczuć i nie budzą powszechnego zgorszenia.






Szukali więc ściętych po skosie pni drzew, rąk ułożonych w geście błogosławieństwa Aarona, dzbanów lewitów oraz różnego rodzaju hełmów i kasków,a także węża Eskulapa. Udało się nam też odnaleźć szachowego konia, fasadę nieistniejącego już banku, orientalny nagrobek miłośnika dalekiego wschodu oraz miejsce znane wszystkim fanom Czterech pancernych i psa!





Jedynym elementem "wykładowym" było zwrócenie uwagi, że zamiast krzyży wszechobecne są Gwiazdy Dawida.




niedziela, 14 czerwca 2015

Wrocławskie ZOO

Planując wizytę we wrocławskim ZOO najlepiej kupić bilety przez internet. W związku z otwarciem Afykarium kolejki do wejścia, zarówno do ZOO, jak i samego Afrykarium, już wewnątrz ogrodu, ciągną się na 2-3 godziny. Trzeba się na to przygotować, przede wszystkim psychicznie, albo wziąć sobie dzień wolny wtedy, gdy wszyscy siedzą w pracy albo leje :)
6 godzin w ZOO? A czemu nie? Natomiast nie ma się co łudzić, że zobaczy się wszystko.
Ten ogród zoologiczny to niesamowite połączenie starego i nowego. Kilkudziesięcioletnie pawilony z małpkami i ptakami puszczonymi wolno. Leniwiec zwisający ci nad głową bez żadnych krat. To samo z nietoperzami.
Osobne pomieszczenia, które imitują naturalne środowisko amazońskiej dżungli, Madagaskaru, czy afrykańskiej sawanny. Idąc ścieżką pomiędzy klatkami nagle nad głową przechodzi stadko małpek po drabinkach zwisających między drzewami. Zadziwiająca jest też kolekcja wszelkiego rodzaju robali.




Nowością tegoroczną jest możliwość "wejścia w nurty Odry" i podpatrywania ryb w ich naturalnym środowisku w ogromnych akwariach. Z każdym rokiem oferta parku wzbogaca się o przeróżne atrakcje dla dzieci. W tym roku Słodziaki zachwyciły się możliwością wejścia do skorupy ogromnego żółwia.
No, ale Afrykarium. Hipopotamy, pingwiny, mrówkowce, golce, ogromne ryby, miniaturowe rekiny, płaszczki "fruwające" nad głową, żółwie morskie. Zejście pod ziemię, w środek akwariów, wodospady, kładki nad wybiegami. Bajka!






"Boże, 2 godziny staliście?!?! Warto było?" WARTO! Za każdym razem i każdym kolejnym! WARTO!

P.S.1
Wyprawy do ZOO nie sponsorował Tauron, tylko ciocia Monia i wujek Grześ (raz jeszcze dziękujemy!).

P.S.2
Kacper: "Mamo, chciałem Ci powiedzieć, że tego makaronu w zupie jest wpizdu!"