czwartek, 3 września 2015

Szkolne koty za płoty

Choć to dopiero dwa dni dydaktyczne, w zasadzie kontakt z każdym nauczycielem już był, więc można coś nie coś powiedzieć.
Wszyscy, łącznie z doświadczonym pedagogiem, którym okazała się wychowawczyni Słodziaków, obchodzą się z Rodzicami, jak z jajkiem, na każdym kroku podkreślając, że maleńkim, biednym sześciolatkom krzywda w szkole się nie dzieje. Nie lada wysiłku wymaga wytłumaczenie Rodzicom właśnie, że dzieci nie trzeba odprowadzać i odbierać spod drzwi klasy -  z szatni wystarczy. Nauczyciele schodzą po dzieci, liczą je, meldują "stan osobowy" Pani Woźnej.
Nie mogę się nadziwić cierpliwości pedagogów, którzy po milion razy powtarzają dzieciom w klasie, że trzeba ćwiczenia włożyć do tornistrów. Kaj np. już trzeci dzień zostawia farby i bloki w szafce (na razie bezskutecznie), za to Kacper zostawił w niej dziś swój piórnik.




Było już pierwsze zadanie domowe - trzeba było samodzielnie podpisać ćwiczenia!
Zajęcia z języka angielskiego też udało się dziś przeprowadzić, bo Kaja rozsadzono z nowym kolegą, wczoraj nie było takiej możliwości. Kacperek zaś stwierdził, że Pani od francuskiego jest bardzo miła, bo ma malutki dzwoneczek i wystarczy ją przeprosić, a już pozwala wrócić do lekcji...
Jedynie Pani od religii stroni od Rodziców, gdyż nie udało mi się jej jeszcze poznać - może jutro. Słodziaki na razie zachwycone.
Odnoszę też wrażenie, że nauczyciele, w przeciwieństwie do wychowawców przedszkolnych, na każdym kroku podkreślają dystans do Rodziców, prosząc o niezagadywanie na korytarzach. Z jednej strony to zrozumiałe, z drugiej - inne niż dotychczas..
Hitem natomiast była dzisiejsza prośba Kaja, który poszedł do Pań na stołówce, mówiąc, że jest głodny, bo nie ma śniadania. Dostał więc darmowy rosół. Zapomniał też dodać, że pół bagietki z pastą jajeczną, opakowanie ciastek i jabłko zjadł godzinę po przyjściu do szkoły!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz