piątek, 21 sierpnia 2015

Sześciolatki i referendum

Nie oglądam telewizji, a w niej wiadomości. Nie dlatego, że jestem ignorantem, tylko dlatego, że o 19.00 Słodziaki oglądają bajki i jedzą kolację. Nie mam też jednego telewizora w domu. Dałoby się, jakby się chciało, ale się nie chce.
Po miesiącu bezsennych nocy związanych z wojna ukraińską i zastanawianiem się, czy już trzeba się pakować, czy nie, stwierdziłam, że będę zdrowsza, zwłaszcza psychicznie, jak o tym co się dzieje będę czytać w internecie.
Wczoraj zrobiłam od tej zasady dwa wyjątki. Oglądnęłam reportaż dotyczący zabójstwa 10-letniej dziewczynki w Kamiennej Górze, który spowodował.... nie wiem, co spowodował. Nie ogarniam, nie rozumiem, nie chcę nawet myśleć empatycznie.

Drugim wyjątkiem była informacja, że Prezydent będzie się wypowiadał w sprawie referendum. Wystąpienia nie widziałam, rozmyślnie, natomiast wiem już, że spychologia nastąpiła i to Senat (z większością PO) ma zdecydować. No powiedziałabym, że nie spodziewałam się takiego mistrzowskiego posunięcia. W końcu, ktoś profesjonalnie doradza Prezydentowi. I dobrze, może obejdzie się bez większych wpadek na arenie międzynarodowej, bo naszego wewnętrznego bagna szkoda komentować. Ciekawa jestem tylko, jak długo można starać się robić dobrze wszystkim?



Nie ogarniam natomiast o co chodzi z tymi sześciolatkami w szkole? Przecież to już było. Od co najmniej pięciu lat sześciolatki chodzą do szkoły, legalnie i oficjalnie. Po cholerę teraz referendum w tej sprawie? Kto się będzie wypowiadał? Naród? Rodzice? Kościół? Rodzice 5-latków? Rodzice maturzystów?
W czym jest problem? Nie rozumiem! Moje dzieci mają 6 lat i z największą rozkoszą poślę je za tydzień do szkoły. W przedszkolu/zerówce się już nudzą. Wyedukowali się do granic możliwości, umieją czytać i pisać, dodawać i odejmować do 10 000, znają podstawy mnożenia, dzielenia, umieją nazwać i pokazać kierunki świata, ważniejsze rzeki na sześciu kontynentach, wskazać najwyższe góry i robią doświadczenia związane z elektrostatyką. Co będę robić w szkole przez najbliższe 3-4 lata? Będą się socjalizować! Że nie wszystkie dzieci w wieku sześciu lat są tak wyedukowane? A czyja to wina/zasługa? Kto komu broni uczyć własne dzieci?
Że emocjonalnie nie dojrzałe? A co to znaczy? Że nie usiedzą w ławce 45 minut? Żadne dziecko nie usiedzi, nawet i 10-letnie. Że potrzebuje zabawy, a nie rygoru szkolnego, bo odbiera mu się dzieciństwo każąc mu chodzić do szkoły? Ja wprawdzie byłam w szkole już bardzo dawno, ale pamiętam, że to była najfajniejsza rzecz na świecie! Koledzy, koleżanki, zajęcia. Choroba i siedzenie w domu, to był koszmar. A jak mało zabawy, to kto Ci broni po tych 4-5 godzinach lekcji zabrać dziecko na plac zabaw i się z nim bawić??
I myślę, że tu zbliżamy się do sedna sprawy. Do czasu. Dziecko w przedszkolu przebywa od 8.00 do 16.00 (modelowo). W szkole ma 3-4 lekcje, raz na rano, raz na popołudnie. Niby jest świetlica, ale nie łatwo się do niej dostać, a poza tym w dalszym ciągu kojarzy się z "przechowalnią". Jak rodzic pracujący na etacie ma sobie to wszystko zorganizować? Przecież ani 6-, ani 7-latka nie puścimy samego do szkoły...
Jak sześciolatek będzie jeszcze w przedszkolu, to problem się o rok odroczy.
I polecam powrót do tematu w artykule: https://www.blogger.com/blogger.g?blogID=7888599479078996528#editor/target=post;postID=6621923973700440954;onPublishedMenu=posts;onClosedMenu=posts;postNum=54;src=postname


No to będzie ogólnonarodowa debata, szkoda tylko, że jak już pytają o szkolnictwo, to nikomu nie przeszkadzają gimnazja. Albo może mają za mało PRu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz