niedziela, 19 kwietnia 2015

Filharmonia

No samemu do filharmonii to ja nie pamiętam, kiedy i czy w ogóle. Ale z dziećmi, dla dzieci? Czemu nie, a w zasadzie jak najbardziej!
Jak tylko nadarzyła się okazja, co nie jest takie proste, bo koncerty dla dzieci są oblegane w Krakowskiej Filharmonii z dziką rozkoszą zabrałam Słodziaki na koncert.
Oczywiście najpierw czekała nas wyprawa tramwajem, bo w weekend parkowanie w centrum udaje się nielicznym szczęściarzom. Trwała ona 45minut, więc chłopcy zdążyli zgłodnieć "na śmierć" i tu znów doceniłam uroki naszego miasta i jego produkty regionalne typu precel.
Spektakl opierał się na pomyśle zorganizowania koncertu muzyki hiszpańskiej i angielskiej dla królowej muzyki, która miała odwiedzić prowadzących: dziadka, babcię i kuzynkę.
Dzieci mogły poznać takie instrumenty jak: gitara, harfa (klasyczna i celtycka), dudy (hiszpańskie i szkockie), fortepian i skrzypce. Dodatkową atrakcją, w myśl zasady, że żeby poznać muzykę danego kraju trzeba też zobaczyć jego regionalne tańce, odbył się pokaz flamenco i irlandzkich tańców narodowych.
Królowa muzyki zaś to śpiewaczka operowa, która wykonała fragmenty kilku arii.

Całość trwała 90 minut z przerwą około 15-minutową po godzinie spektaklu.
Gospodarze koncertu wysyłali maile do uczestników, mówili wiersze o instrumentach, śpiewali piosenki. Jedynie wybór utworów mógłby być trochę "żywszy", bo czasami ich nostalgiczność nie najlepiej wpływała na dzieci.

Dużym mankamentem Filharmonii Krakowskiej w odniesieniu do dziecięcych koncertów, jest sama widownia i fotele usytuowane na jednym poziomie, które są dość głębokie, przez co większość małych widzów miała problemy, żeby dostrzec wszystko to, co działo się na scenie. Siedzieli na złożonych fotelach, co już samo w sobie powodowało rozproszenie uwagi i problemy z odbiorem. Może warto zainwestować w "poddupniki"?


Nie ma się też co dziwić dzieciom, skoro sami rodzice udają, że nie widzą zachowań własnych dzieci, albo może nikt im nie powiedział, że filharmonia, to tak prawie jak teatr i trzeba się zachowywać.. kulturalnie. A może znowu się czepiam?

Rozumiem również, że dzieci jedzą, ale można podawać przekąski na przerwie, a nie non stop i to rzeczy szeleszczące, stukające (tik-taki w pudełku są świetną grzechotką). A jak już pociecha wrzeszczy wniebogłosy, to chyba można z nią wyjść o holu??? Bieganie między fotelami, to też wspaniałe zajęcie - na przerwę, a nie koncert. Poza tym jest mnóstwo miejsc, gdzie dzieci maja możliwość ekspresji wyrazu podczas występów muzycznych, np. festyn, koncert plenerowy, piknik działkowca itd.

sobota, 18 kwietnia 2015

Typy osobowości

Prawie udało się nam wyeliminować bójki między rodzeństwem. Prawie, no bo cudów nie ma. Poza tym chłopcy bawią się w to, co oglądają i tu obiema rękami podpisuję się, pod stwierdzeniem, że w przypadku problemów z agresją (poza wykluczeniem czynników nietypowych, jak: kłótnie w domu, karanie siłą fizyczną, zmiana środowiska, nowy kolega/koleżanka, odejście Pani z przedszkola, rozwód, śmierć itd) przede wszystkim trzeba się przyjrzeć temu, co dziecko ogląda w telewizji.
Mamy parę hitów z cyklu Bajki bez przemocy, ale główna fascynacja dotyczy teraz Ligii Sprawiedliwych, Spidermana itd. Te zabawy wcześniej, czy później kończą się obrażeniami, zazwyczaj lekkimi.
Niestety głównym problemem obecnie jest charakter i to obu Słodziaków. Niby żyć bez siebie nie mogą. Rozdzieleni są nieszczęśliwi i tęsknią za sobą. Jednakże od samego rana się kłócą. Jeszcze oczu nie zdążę otworzyć, a już słyszę ich wzajemne przepychanki słowne.
Kacper zazwyczaj jest na NIE dla zasady. Cokolwiek się mu zaproponuje, jego pierwszą reakcją jest NIE. Kajtek lgnie do niego, chodzi za nim, prosi o wspólną zabawę, a on tylko NIE, NIE i NIE. Oczywiście sytuacja zmienia się diametralnie, jak tylko czegoś chce. Gdy zaś jego prośba nie zostanie spełniona jest foch i obrażanie się, które trwa nawet do godziny i kończy się moją interwencją, wrzaskiem i tym podobnym.
Kacper prowodyr, Kajtek ideał? No niestety byłoby za prosto.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Paskudztwo, obrzydlistwo!

Gdzieś między piątym, a szóstym rokiem życia (dowiedziałam się ostatnio, że powinnam się cieszyć, że tak późno) zaczyna się uwidaczniać u dzieci seria obrzydliwych czynności, którym z lubością oddają się kilka razy dziennie. Oprócz łapania się za genitalia, dochodzi dłubanie w nosie, uszach, zębach, tarcie oczu.
Na razie staramy się delikatnie zwracać uwagę lub odsuwać ręce od strategicznych obszarów bez słów. Grzebanie w nosie już nie raz skończyło się krwotokiem, jednakże na dzień dzisiejszy wszelkie próby opanowania tego nawyku okazały się bezskuteczne. O mało zawału nie dostałam, jak po jednej z takich "górniczych ekspedycji" Kajtek przyszedł do mnie w środku nocy zalany krwią...
Tarcie oczu też skończyło się bólem, zapaleniem i szukaniem SORu okulistycznego w Trójmieście.
Na grzebanie w zębach nie ma rady, bo dla Słodziaków wizyta u dentysty jest nagrodą, na którą z niecierpliwością czekają. Gdy Kajtek miał borowanego zęba i zakładaną plombę, Kacper płakał, że on ma zęby bez ubytków...
Nawyki może upierdliwe, ale gdzie tu obrzydliwość? Bo to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Wszystko, co ma związek z pupą (zwaną również dupą, dupskiem) wywołuje głośny śmiech i kilku godzinne komentarze. Byliście z dziećmi na "Minionkach"? Barania pupa vel. owczy zadek, pamiętacie? Wiem, że poprzednie zdanie zrozumieją tylko rodzice kilkulatków :)
Pierdzenie, bekanie, podciąganie nosem... Dlatego wysłałam starszaków na warsztaty w Wioskach Świata dotyczące Mongolii. Może zapamiętają, że bekanie po posiłkach jest wyrazem uznania dla gospodyni tylko w tym cudownym kraju?
Oczywiście wszystko to wiąże się z serią krępujących pytań lub fascynacją pasożytami ludzkimi typu tasiemiec, glista lub owsiki.

Wydawałoby się, że książka Ciało ludzkie, będzie zbawieniem. Pokaże wnętrze ludzkiego ciała, opowie, gdzie gromadzą się gazy i pokaże sposoby ich uwalniania. Na rysunkach bądź zdjęciach ukaże się uzbrojony i nieuzbrojony tasiemiec. Pomocne są też bajki z serii Rodzina Pytalskich oraz Adibu.
Najwięcej emocji wzbudza jednak rozmnażanie. Trzeba było widzieć minę M., gdy o 5.00 rano Kajtek przywędrował do łóżka z pytaniem, co to jest prącie?


Ja zaś byłam partnerem w takim oto dialogu:
K: Mamo, a wiesz, ze dziecko musi mieć 9 miesięcy, żeby się urodzić?
Ja: Wiem kochanie.
K: Bo tak samo było z nami?
Ja: No wy mieliście niecałe 8 miesięcy, jak się urodziliście.
K: O rany, ale fajnie!