poniedziałek, 15 lutego 2016

Szpital

Ze skierowaniem do szpitala jedziemy na SOR do Prokocimia.
Czarno od ludzi, pani w rejestracji lekko poirytowana ilością papierów do wypełnienia.
Czekamy...
Pierwsza selekcja w sali o dziwnej nazwie. Mierzenie, ważenie, ciśnienie krwi, opaska identyfikacyjna na rękę, zakaz spożywania płynów i pokarmów. Jako bonus dostajemy wózek inwalidzki, więc jest zabawa i coś nowego.
Czekamy...
Po jakimś czasie wywołuje nas chirurg. Badanie, diagnoza, skierowanie na badania, przedstawienie ewentualnych scenariuszy.
Jedziemy na USG. W korytarzu czarno, nie ma gdzie usiąść. Pytam jaki system, gdzie kolejka? My, z SORu, podobno na bieżąco jesteśmy przyjmowani, choć i tu parę osób przed nami. Kalejdoskop przypadków. Dzieci z wadami genetycznymi, chorzy od urodzenia, ciężkie przypadki, nastolatki przyklejone do smartfonów i matki, kolejkowe matki. Ze zrezygnowanym wzrokiem, cierpieniem wypisanym na twarzach, ze spokojem informują się nawzajem o opóźnieniu 2-godzinnym. One już wiedzą, że tu nikomu się nie spieszy, każdy robi swoje, w swoim tempie, bez względu na stan dziecka, matki. Oni takie przypadki widują na co dzień, albo jeszcze gorsze. Godzina w tą, godzina w tamtą - nie ma znaczenia.
Od czasu do czasu jakiś ojciec - SORowiec wpada w oburzenie, awanturuje się, że co to znaczy, że przecież to pilny przypadek, jak tak można! I naprawdę widać na twarzach kolejkowych matek pobłażliwość z jaką podchodzi się do niesfornego dziecka. One już wiedzą, a tatuś zaraz się dowie.
Czekamy...
Czekamy..


Jest, wywołują nasze nazwisko. Swoją drogą to ustawa o ochronie danych osobowych chyba dzieci nie dotyczy. Zjeba na dzień dobry, bo gdzie z wózkiem do gabinetu. Jak nie może chodzić, to wziąć na ręce! Jakby się dało, to może bym i wzięła.
Wyniki nie najlepsze, wracamy do chirurga. Decyzja - operacja, kolejna konsultacja.
Czekamy na przyjęcie na oddział.
Zabiegówka, zakładanie "motylka". Trochę płaczu, histerii, ale personel nawykły, niewylewny, ale daje radę. Kroplówka.
Przychodzi lekarz na konsultację przed-operacyjną.
"Mamo, nie zostawisz mnie ani na chwilę?", "Nie zostawię", ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zostawię.
Jedziemy na salę, buty nie takie, wziąć na ręce, jakby się dało to może bym i wzięła..."Pani już dalej nie może iść".. Kurwa, jak to? Byłam pewna, że do momentu uśnięcia będę mogła być z własnym dzieckiem. Niestety nie. Kołacze ci się w głowie milion myśli: robić awanturę, stresować dziecko, dać spokój, myśląc tylko o tym, żeby się udało? Odpuszczam. Tłumaczę, że będę, jak się obudzi, że kocham..
Czekam...
W miarę szybko jest po wszystkim, lekarka przychodzi, informuje co i jak, przedstawia plan działania. Miło, profesjonalnie.
Czekam.. Czekam...
Godzinę na po-operacyjnej, sam, z mnóstwem pytań. Odchodzę od zmysłów. Nerwy puściły, rozpadam się. Jest wsparcie. Dziękuję A.
Przywożą go. Wszystko w porządku. Rozmawiamy, pytam o wrażenia, jest dobrze. Kroplówka, woda do picia, zakaz jedzenia.
Czekamy na obchód. Nie ma obchodu.
Pierwsza noc na oddziale. Fotele koszmarne, niewygodne. Tak dużo trzeba, żeby kupić takie z rozkładanym oparciem, z podpórką na nogi? Patrzę w twarze tych dzielnych kobiet i nie mogę wyjść z podziwu, jak bez cienia skargi wszystko znoszą.. Dochodzę do wniosku, że macierzyństwo to największy cud świata. Nie ma nic, co można by z tym porównać.
Co parędziesiąt minut, światło, leki, kroplówki, kolejne przyjęcie na puste łóżko. Luksusy, łazienka w pokoju, duży prysznic.
Po korytarzach snują się matki-weteranki. Teraz, jak dzieci śpią przemykają do "socjalnego" na kawę, herbatę, z jakąś bułką w rękach. Na korytarzach milion automatów. Do wyboru do koloru, na ciepło, na zimno, na słono, na słodko.
Trzy pielęgniarki na oddział. Nie potrzeba więcej, wymieniają tylko kroplówki, wpisują dane do kart pacjentów, resztę robią matki: myją, doglądają, pilnują kroplówek, cewników, prowadzą do toalety.
5.00 rano, badania, temperatura, sprawdzanie opatrunków. Dalej bez jedzenia, płacz, bo głodny. Przemycam biszkopta. Nie rzyga, daję kolejne, byle do obchodu. Będzie decyzja, że można jeść.
Czekamy..
Schodzę do bufetu, same matki-weteranki, kawa, jajecznica, bułki. Widać kto jest tu od dawna. Pani Basia ze sklepiku też wie..
Czekamy...
Dzieci można zająć grami, smartfonami, filmami na DVD. Samemu odciągasz myśli książkami, kilkoma rozmowami przez telefon. W tym bunkrze zasięg jest tylko przy oknach.
Czekamy..
.....................................................................................................................................................................

W domu robię wypasioną pizzę, a wcześniej naleśniki. Teraz chodzę co parę minut w nocy sprawdzać, czy spokojnie śpi. Niedługo tam wracamy, oby tylko na chwilę..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz