Posiadanie "zupnej bazy" ma tą zaletę, że nie trzeba całe przedpołudnie kwitnąć w kuchni i doglądać pykającego rosołu. W 15 minut mam rozmrożoną zupę, dogotowuję makaron, czasem przerobię na ogórkową, krupnik, pomidorową (do której przemycam dynię) i już!
Nawet umawiając się na obiad "na mieście" daję dzieciom zupę przed wyjściem, bo wtedy nie są "wściekle głodni" w restauracji i oszczędzone nam zostaje jedzenie zup w miejscu publicznym, co prawie zawsze wiąże się z wymianą garderoby.
Zamrożona zupa ma też zaletę w dni takie jak dziś, gdy o 5.55 rano okazało się, że moje najdzielniejsze na świecie dziecko (czytaj: Kajtek) ma odczyn poszczepienny, czyli w tym przypadku gorączkę.
Tak, dzień po 5 urodzinach byliśmy się zaszczepić dawkę przypominającą: błonica, krztusiec, tężec (1 zastrzyk) i polio (1 zastrzyk).
Oczywiście Kacper płakał już na chodniku przed przychodnią, ale jak na to co mógł wycudować nie było najgorzej, chociaż darł się prawie jak ja w jego wieku (i parę lat później też:). Kajtek natomiast dzielnie siadł pierwszy, bez skrzywienia dał sobie wbić dwie szczepionki, twierdząc, że "nie bolało".
Nie będę w tym miejscu wdawać się w dyskusję ze zwolennikami i przeciwnikami szczepień. Twierdzę, że zdobycze medycyny są po to, żeby z nich korzystać i nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdyby moje dziecko zachorowało, tylko dlatego, że go nie zaszczepiłam.
Na własnej skórze doświadczyłam też dobrodziejstwa szczepionek, a konkretnie na rota wirusy. Każde znane mi dziecko lądowało w szpitalu z odwodnieniem. My rzygaliśmy wszyscy (z wyjątkiem M.) do jednej miski, ale chłopcy się nie odwodnili, bo infekcja (u nich!) przebiegła łagodniej niż u innych.
Chwaliliśmy Kajtka za odwagę, a Kacpra za to, że umie wrzeszczeć najgłośniej na świecie.
Dzisiejszy wniosek: jak się wrzeszczy przy szczepieniu nie ma się gorączki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz