niedziela, 16 lutego 2014

Śpij kochanie, śpij...

Po nocy takiej jak dziś i po dniu niskiego ciśnienia, oczy mi się same zamykają. Nie mam nawet siły czytać, a to moja codzienna, 2-3 godzinna dawka przyjemności tylko dla siebie. Chłopcy śpią (dziś kolej M.),a ja tak myślę, że od 6 lat chodzę niewyspana :)
Najpierw ciąża ze wszystkimi pięknymi objawami, bliźniacze brzuszysko i parcie na pęcherz. No, a potem już "tylko" dzieciaki.
Od początku zdecydowana byłam na to, że chłopcy będą spać w swoich własnych łóżeczkach - osobnych po to, żeby od urodzenia podkreślać ich odmienność i różnoraką osobowość. Łóżeczka ustawione były w naszej sypialni, tak żeby nocne karmienia były łatwiejsze, a i ja mając ich non stop przy sobie byłam spokojniejsza.
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem spania z dziećmi w jednym łóżku (śmierć łóżeczkowa, ryzyko przyduszenia, itd), więc rytuał był do znudzenia podobny: karmienie butelką, odbicie, przewinięcie i do łóżeczka.


Myślę, że dzięki butelce (widać, ile kto zjadł), dość szybko bliźniaki wpadły w 4-godzinny rytm pór karmienia. Przez pierwsze 2 miesiące potrafili spać po 3 godziny między posiłkami, zwłaszcza w wózku na spacerze. Potem wakacje się skończyły i już tak różowo nie było :)
Pomalutku zato przesypiali noce, z pobudkami na karmienie. Któregoś dnia obudziłam się po 6 ciągiem przespanych godzinach i o mało zawału nie dostałam, jak się okazało, że chłopcy przegapili porę posiłku!




Staraliśmy się również bardzo wyraźnie oddzielać noc od dnia. W nocy panował, oprócz ciemności, spokój, w ciągu dnia prowadziliśmy normalne życie - może telefony były przyciszone. Za dnia Kacper i Kajtek sypiali we wspólnym, dużym, drewnianym łóżeczku, albo na podłodze, w wózku, potem na leżaczkach.
Dla odróżnienia w nocy, po codziennej kąpieli, w piżamkach, z tetrowymi pieluchami przy buźkach, w swoich, osobnych łóżeczkach (jeździły z nami na wakacje i noclegi u Babci). M. dopasował do nich twarde dno (wymóg monitorów oddechu), dokupiliśmy grykowe materace i wszystko pięknie grało.


W maju "przeprowadziliśmy" dziecka do ich pokoju obniżając tym samym poziom dna łóżeczek. W pokoju była kamera, więc spałam spokojnie. Wtedy też unormowały się godziny dziennych drzemek (początkowo dwie 2-godzinne, potem jedna 3-godzinna). Drzemki te związane były z zaniesieniem dzieci do ich sypialni.
Już nie pamiętam dokładnie, kiedy przestawiliśmy ich na jeden nocny posiłek, a potem  na nie-jedzenie w nocy.
Mimo, że harmonogram był do znudzenia codziennie ten sam, szybko okazało się, że Kacper sypia dłużej niż Kajtek, i że ładniej zasypia - tak zresztą jest do dziś.

Po drugich urodzinach chłopcy otrzymali od Babci Bożenki i Dziadka Andrzeja nowe "dorosłe" łóżeczka z Zygzakiem McQueenem. Oznaczało to, że mogli w każdej chwili sami wstać i rozpocząć wędrówki ludów. Zamontowaliśmy zabezpieczenie na schodach, z którym tak się zżyliśmy, że jest do teraz (tak na wszelki wypadek).

Usypianie wieczorne zajmowało z godzinę. Kacpra trzeba było głaskać po głowie, Kajtkowi dać do trzymania palec. Łóżeczka były tak ustawione, że jak siadłam między nimi na podłodze, to dostawałam do jednego i drugiego jednocześnie. Mimo to bardzo często budzili się z płaczem przez całą noc i zabawa zaczynała się od początku.
Potem była ospa, wielki spadek odporności, ciągłe choroby, gorączki i... najpierw Kacper, potem Kajtek zaczęli sypiać w naszym łóżku, a M. na podłodze.. U nas spali dużo spokojniej i dłużej.
Z naszej sypialni dzieci wyniosły się ponad rok temu, po opisywanym już "mikołajowym triku" i w zasadzie do dziś przychodzą do nas sporadycznie nad ranem.

Zasypiają już sami w pokoju po wysłuchaniu audiobooka, albo czytanej książki. Do niedawna czekałam u nich w sypialni, aż nie zasną, bo przełazili do siebie do łóżek, gadali, rzucali się przytulankami.

Od zeszłego roku są, również dzięki Dziadkowi Andrzejowi i Babci Bożence, dumnymi posiadaczami barłogu sypialnianego, czyli wielkich (160 cm x 200 cm) materacy rozłożonych na podłodze, pościeli ze Spidermanem i hordy pluszaków typu Gormiti, Angry Birds itd, które przepędzają ich koszmary.

To wszystko powyżej, może trochę rozwlekle opisane, nie jest powodem, dla którego chodzę niewyspana od 6 lat. Niestety moje dzieci po Dziadkach i Tacie wstają BLADYM ŚWITEM! 7.00 rano to już jest promocja. Najczęściej jest to parę minut po 6.00.
Próbowałam wszystkiego: późniejszego kładzenia spać, tulenia w naszym, w ich łóżku nad ranem (chociaż to przecież środek nocy!), gróźb, próśb - i nic!
Widzę jednak światełko w tunelu. We czwartki chłopcy mają o 8.00 rano zajęcia z integracji sensorycznej, co oznacza, że trzeba wstać 6.30-6.45 i wtedy zawsze wołami trzeba ich z tego łóżka ciągnąć. Jest więc szansa, że jak za półtorej roku pójdą do szkoły, to zaczną sypiać jak normalni ludzie..
Przynajmniej tak się pocieszam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz