poniedziałek, 26 listopada 2012

Rzecznik Praw Dziecka

http://www.brpd.gov.pl/detail.php?recid=2172

Nic dodać, nic ująć. Dodatkowo tekst:


Dzieci gorszego Boga

Jestem przesadnie tolerancyjna. Uważam, że każdy ma prawo do własnych opinii i nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że opnie te nie powinny krzywdzić innych, gdyż ci inni, skrzywdzeni mogą się poczuć byle czym.
Za mąż wyszłam późno i przede wszystkim dlatego, że zdałam sobie sprawę z upływu czasu i chciałam mieć dziecko wychowane w tradycyjnej rodzinie. Nie mam nic przeciwko związkom nie zalegalizowanym czy homoseksualnym, przyznaję im pełne prawo do posiadania i wychowywania dzieci. Myślę tylko, że w naszym pięknym i tolerancyjnym kraju ja sama mogę obrywać po głowie za moje poglądy – moje dzieci nie muszą.
Jednakże w tym momencie przewrotny los zakpił sobie ze mnie lub jak chcą to widzieć inni – Bóg pogroził mi palcem. Okazało się, że nasze szanse na naturalne poczęcie potomka są jak wygrana w totka. Pamiętam, że wychodząc od lekarza płakałam, płakałam z bezsilności. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że coś co mnie dotyczy dzieje się poza mną, że nie mam wpływu na bieg wydarzeń, że nie mogę nic zrobić.
Potem nastąpiły dwa lata walki z medycyną i biologią, ale walki, której plan był jasno wyznaczony. Wiedzieliśmy co trzeba zrobić, jak będzie przebiegał każdy etap leczenia, ile będzie kosztował i co stanie się jeżeli nasze wysiłki nie przyniosą rezultatu. Patrząc na to z perspektywy czasu, miałam szczęście, że od razu trafiliśmy do wybitnego specjalisty, że nie zmarnowaliśmy lat na bezskuteczne leczenie, ani na szamańskie metody. Ani razu nie zdarzyło mi się odczuwać tzw. wątpliwości moralnych, nie miałam problemów etycznych. Kiedyś dyskutowałam na ten temat z bardzo wierzącą osobą, która nie mogła zrozumieć, jak mogę robić coś takiego? Rozmawiałyśmy, tłumaczyłam, opisywałam procedury. Przytuliła mnie do siebie i stwierdziła, że ona nie miałaby na to wszystko siły, że nie zdawała sobie sprawy, jak to wszystko wygląda od środka i ile wysiłku wymaga to od osób leczących się.


Był to czas wzlotów i upadków, wahań nastrojów, straconych i odzyskiwanych nadzieji. Czas bólu fizycznego, ale też i kompletnego uprzedmiotowienia mojego ciała.
Po jakimś czasie nie czułam już ani wstydu, ani jakiegokolwiek ścisku w żołądku, gdy rozbierałam się przed kolejnym badaniem, przed pielęgniarką czy lekarzem. To takie dziwne uczucie, gdy twoje własne ciało jest sprowadzone do obrazu z USG, gdy dostarczasz odpowiednich ilości hormonów i leków, dobrze się odżywiasz i łykasz kwas foliowy z nadzieją, że jest po co.
W ostatnim etapie tych zmagań, gdy podjęliśmy decyzję, że jak tym razem się nie uda to odpuszczamy, okazało się, że jestem w ciąży. Gapiłam się na ekran komputera, na którym wyświetlał się wynik badania. Łzy leciały mi po twarzy, chyba po raz pierwszy w życiu płakałam ze szczęścia.
Po paru tygodniach poszłam na USG. Jestem silna, obecność bliskich osób w chwilach wybuchu wielkich emocji mnie krępuje. Potrzebuję chwili czasu, żeby się przygotować na konfrontację ze światem. Nie lubię u siebie uzewnętrzniania emocji, boję się, że ktoś kiedyś wykorzysta moją chwilę słabości przeciwko mnie. Wtedy też poszłam sama. Lekarz powiedział dwa zdania, które pozostaną w mojej pamięci do końca życia: „Są dwa płody, mamy bliźniaki. Jedno serce bije, ładnie, miarowo, ale drugiego nie widzę…”
Od tego momentu chyba otoczyłam siebie wielkim, grubym murem, przez który żadna emocja nie mogła się przebić. Tak naprawdę dopiero teraz, gdy patrzę na swoje dzieci odpuszczam i ogarniają mnie fale bezgranicznej miłości. Do tej pory wszystko działo się trochę poza mną. Mimo, że czułam ruchy dzieci, że nie dało się nie zauważyć mojego rosnącego brzucha, że słyszałam ich maleńkie serduszka, widziałam jak się poruszają, tak do końca bałam się uwierzyć, że moje dzieci urodzą się zdrowe. Wszystkie kolejne etapy ciąży, każda kolejna przypadłość, każdy pobyt w szpitalu na patologii ciąży wspominam ze spokojem. Nie denerwowałam się, wiedziałam, że trzeba wierzyć, że będzie dobrze, że skoki ciśnienia są niewskazane.
Ciąża bliźniacza okazała się wydarzeniem roku w rodzinie, u mnie w pracy, wśród znajomych. Każdy deklarował pomoc, dopytywał się o zdrowie, samopoczucie. Mimo, że mojego męża nie było w domu (pracował w innym mieście i dojeżdżał do mnie tylko w weekendy), a ja musiałam leżeć od 4 miesiąca czułam się jak pępek świata. Kolejne wydarzenia w tym momencie są już tylko migawkami obrazów z przeszłości: urządzanie pokoju dziecinnego, codzienne zastrzyki, pobyty w szpitalu, kupno bliźniaczego wózka, utrata pracy przez męża, konsultacje zakupu wyprawki przez telefon i nagły,  przedwczesny poród.
Chłopcy urodzili się zdrowi, silni, „odchowani”. Cesarskie cięcie minęło szybko, na sali operacyjnej było nawet zabawnie. Tłum lekarzy, pielęgniarek, położnych, neonatolog, sprzęt, kroplówki i te wielkie jasno świecące lampy. Za ścianą czekał mój mąż, moja mama, tata był „pod telefonem”. Widziałam na ich twarzach ulgę, wzruszenie i ogromną radość, gdy w końcu mnie wywieźli na salę pooperacyjną. Mój mąż urósł o dwa centymetry, no bo to w końcu dwaj synowie. Ponieważ intymność mojego ciała nie istniała już od dawna, pobyt w szpitalu był do zniesienia, poza tym trwał tylko 3 dni. W domu mimo fizycznego bólu, który dawał mi nieźle popalić, dwudniowego baby-bluesa, czułam się świetnie, gdyż miałam pomoc Mamy, męża, potem niani.
Mniej więcej w tym czasie rozpoczęła się w naszym pięknym kraju dyskusja na temat zapłodnienia in vitro. Różne partie, różni ludzie, osobistości ze świata nauki, kościół katolicki wypowiadali swoje poglądy na ten temat. Tworzone były kolejne projekty ustaw, rozpoczęła się ogólnopolska dyskusja. Tu znów powraca sprawa mojej nadmiernej tolerancji. Naprawdę uważam, że każdy ma prawo mieć swoje zdanie na ten temat, tylko po co robić z tego taki szum medialny. W naszym kraju, ale nie tylko w nim, pytamy każdego obywatela o aborcję, eutanazję, karę śmierci i in vitro. O dzieciach „z próbówki” słyszy się w kolejce w sklepie, u fryzjera, na poczcie i w zasadzie na każdym kanale TV. Dowiedzieć się można, że lekarze, którzy dokonują zapłodnienia in vitro to zbrodniarze, ludobójcy, naziści. Kobiety, które się na to godzą to morderczynie i smażyć będą się w piekle. Niepłodność jest konsekwencją postępu technicznego i „kultury antykoncepcyjnej”. Dzieci są darem od Boga, a nie dobrem konsumpcyjnym. Każdy jest w tych sprawach ekspertem, każdy ma coś do powiedzenia. Szkoda, że w Polsce nie robi się referendum w sprawie ilości mąki potrzebnej do wypieku chleba, choć wtedy okazałoby się pewnie, że jesteśmy narodem piekarzy!
Z drugiej strony pojawiają się inicjatywy typu „Stowarzyszenie dzieci poczętych dzięki in vitro”, do pana Tomasza Lisa przychodzi matka dzieci, które przyszły na świat za pomocą tej metody i publicznie obnaża swoją macicę, opowiada o przeżyciach odzierając się z intymności i prywatności w imię wyższego dobra. Trzeba przecież pokazać drugą stronę medalu, opowiedzieć o sobie, pokazać, że jest się normalną rodziną, że każdy ma prawo do posiadania potomstwa i że cud medycyny dany jest nam również od Boga. Swoją drogą zastanawiam się, kiedy dzieci na podwórku lub w przedszkolu, czy szkole zaczną oprócz popularnych wyzwisk, cytując tu pewną kampanię społeczną, takich jak: mongoł, dawn, idiota, używać: dziecko z próbówki.
Nie oglądałam telewizji, nie czytałam gazet, nie rozwijałam artykułów w Internecie, żeby się nie denerwować. Chciałam przetrwać tą burzę medialną, w spokoju i miłości wychowywać swoje dzieci, które z dnia na dzień rosną, rozwijają się emocjonalnie i fizycznie. Pragnę, żeby miały jak najlepsze dzieciństwo, chcę ich wychować na dobrych i tolerancyjnych ludzi, którzy potrafią kochać innych, którzy byliby otwarci na ludzi i na świat. Wiem, że nikt nie ma monopolu na wychowanie dzieci, więc staram się czytać jak najwięcej, dowiadywać się czego mogę od innych doświadczonych matek. Wymyśliłam założenie portalu o bliźniakach, żeby pomóc innym rodzicom, spróbować dać im wsparcie i nadzieję na światełko na końcu tunelu. W końcu dociera do mnie jednak wypowiedź jednego z polityków, który twierdzi, że dzieci poczęte metodą in vitro są gorsze, ułomne z racji urodzenia. Patrzę na te moje dwa cuda i płaczę, płaczę nad głupotą ludzką..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz