W moim idealnym świecie dzieci nie oglądają TV, więc z reklamami nie ma problemu. Niestety rzeczywistość różni się od Nibylandii i stąd wiem, że dzieci najbardziej chcą tego, co jest na telewizyjnym "topie". Jak "nie trzyma" Cię kasa (znów jesteśmy z Nibylandii), to nie ma problemu, gorzej jak trzeba się liczyć z każdym groszem.
Macierzyństwo nauczyło mnie planowania i długoterminowych strategii działania, dlatego też niektóre świąteczne prezenty kupuję już po wakacjach. Wydatki rozkładają się na pół roku, a nie na jedną pensję. Z kupnem zabawek dla dzieci jednak czekam do ostatniej chwili - patrz: reklamy.Ponieważ prezent brata zawsze jest lepszy, kupuję rzeczy tego samego rodzaju - różnią się kolorem. Sprzeciwiam się kupowaniu dokładnie takich samych zabawek, bo, zgodnie z najnowszymi zaleceniami psychologów, należy podkreślać indywidualność każdego z rodzeństwa. Dwa samochody, jeden zielony, drugi niebieski. Mają niby to samo, ale każdy z nich może powiedzieć, że zielony jest mój, a niebieski brata.
Testowałam też np. koparkę i dźwig (tej samej wielkości, tego samego koloru), ale awantura była co drugi raz.
Lubię kalendarze adwentowe, słodycze, które chowa się do szafki i codziennie można zjeść tylko jeden. W tym roku po raz pierwszy pojawią się rózgi. Dostaną też nowe sanki i po paczce ciastoliny.
Jestem też zdecydowanym zwolennikiem "obgadywania" prezentów wśród rodziny. Nie ma sensu, żeby dzieci dostały 10 samochodów, albo 6 misiów. Uważam też, że "spotykanie Mikołaja" w każdym domu, u dziadków, cioć itd. robi dzieciom mętlik w głowie. U nas w domu jest taka zasada: Mikołaj przychodzi osobiście do przedszkola, w nocy zostawia prezenty koło łóżka. Rodzina zaś kupuje coś dla dzieci, ale nie zabawki, np. szczepionki, nebulizator, lampkę nocną albo "zostawia" prezent do gwiazdki, pod choinkę.
A tak w ogóle to przecież nie chodzi o prezenty :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz