Nic dodać, nic ująć. Dodatkowo tekst:
Dzieci gorszego
Boga
Jestem
przesadnie tolerancyjna. Uważam, że każdy ma prawo do własnych opinii i nie
zgadzam się ze stwierdzeniem, że opnie te nie powinny krzywdzić innych, gdyż ci
inni, skrzywdzeni mogą się poczuć byle czym.
Za mąż wyszłam
późno i przede wszystkim dlatego, że zdałam sobie sprawę z upływu czasu i
chciałam mieć dziecko wychowane w tradycyjnej rodzinie. Nie mam nic przeciwko
związkom nie zalegalizowanym czy homoseksualnym, przyznaję im pełne prawo do posiadania i wychowywania dzieci. Myślę tylko, że w naszym pięknym i
tolerancyjnym kraju ja sama mogę obrywać po głowie za moje poglądy – moje
dzieci nie muszą.
Jednakże w tym
momencie przewrotny los zakpił sobie ze mnie lub jak chcą to widzieć inni – Bóg
pogroził mi palcem. Okazało się, że nasze szanse na naturalne poczęcie potomka
są jak wygrana w totka. Pamiętam, że wychodząc od lekarza płakałam, płakałam z bezsilności. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że coś co mnie dotyczy dzieje
się poza mną, że nie mam wpływu na bieg wydarzeń, że nie mogę nic zrobić.
Potem
nastąpiły dwa lata walki z medycyną i biologią, ale walki, której plan był
jasno wyznaczony. Wiedzieliśmy co trzeba zrobić, jak będzie przebiegał każdy
etap leczenia, ile będzie kosztował i co stanie się jeżeli nasze wysiłki nie
przyniosą rezultatu. Patrząc na to z perspektywy czasu, miałam szczęście, że od razu trafiliśmy do wybitnego
specjalisty, że nie zmarnowaliśmy lat na bezskuteczne leczenie, ani na
szamańskie metody. Ani razu nie zdarzyło mi się odczuwać tzw. wątpliwości moralnych,
nie miałam problemów etycznych. Kiedyś dyskutowałam na ten temat z bardzo
wierzącą osobą, która nie mogła zrozumieć, jak mogę robić coś takiego?
Rozmawiałyśmy, tłumaczyłam, opisywałam procedury. Przytuliła mnie do siebie i
stwierdziła, że ona nie miałaby na to wszystko siły, że nie zdawała sobie
sprawy, jak to wszystko wygląda od środka i ile wysiłku wymaga to od osób
leczących się.