piątek, 6 lutego 2015

Lekcja wychowawcza

No i cudnie, już początek lutego. A miałam mieć tyle czasu, żeby porządnie wybrać szkołę dla Słodziaków! Niby mam jeszcze prawie miesiąc, ale dziś wiem, że to mało. Za parę dni "Dzień Otwarty" w naszej rejonówce, o której opinie są niezłe, nawet pierwsze miejsce w rankingach wojewódzkich, ale to kurde kołchoz jakiś i 3-zmianówka! Może to jednak nie jest tak źle?
Oszaleję kiedyś przez te decyzje! Ktoś zapyta: "I czym tu się przejmować? Szkoła jak szkoła." Otóż ja wierzę, że nie. Jako Rodzic chcę wiedzieć, co, z kim i w jakich warunkach będzie porabiało moje dziecko przez najbliższe 6 lat. Ze swojego życiowego doświadczenia (ale brzmi, nie?) wiem też, że być może garstka ludzi, których spotkają moi chłopcy na tym etapie życia, będzie im towarzyszyć już zawsze. W moim przypadku tak się stało. We wrześniu stuknęło nam 30 lat przyjaźni.. Ale były czasy. Kiedy to zleciało?


A tym czasem chłopcy nakręceni przez książki z serii Mikołajek już nie mogą się doczekać tego pójścia do szkoły! Już wyobrażają sobie wspólne afery, bijatyki szkolne, nauczycieli, kolonie, komórki, które dostaną, zegarki. Trochę im żal starych przyjaźni i miłości, ale przecież "spikniemy się na fejsie".
Do tego czasu mają jeszcze parę imprez po drodze, które pewnie skutecznie zajmą ich głowy, a w tym wyczekiwane już od paru miesięcy urodziny.


Kajtek nam jakby wydoroślał odkąd się poważnie zakochał w JEDNEJ dziewczynie, zaczął mieć zajawkę na gry na Playstation i może o nich opowiadać non stop. Rysuje postaci z gier, ciągle się w nie bawi, czeka weekendu, kiedy to będzie mógł już grać. Na razie nie stopuję tego, tym bardziej, że to zazwyczaj Kacper interesował się tak intensywnie czymś, a Kajtek podążał za nim, nie wykazując większego entuzjazmu. Limit ustaliliśmy na 2 godziny dziennie w weekend, co obejmuje zarówno grę na konsoli, jak i na tablecie. W tygodniu nie grają. Poza tym staramy się pokazywać im inne sposoby spędzania czasu: sanki, łyżwy, kino, szachy, ostatnio kręgle, basen. Co skończyło się wyrysowaniem przez Kajtka wszystkich postaci ze Star Wars i tym, że musiałam odgadnąć, kto jest kim, jako rodzinny ekspert od Gwiezdnych Wojen. Dzięki Bogu, że mistrz Joda się wyróżnia, bo nie było totalnej kompromitacji, gdyż Kajtek odziedziczył talent malarski po ojcu...

Za to Kacper sprawia wrażenie dziecka domagającego się uwagi: wywołuje awantury, obraża się o wszystko, złości się tupiąc i kapiąc wszystko dokoła, złorzecząc nam, bratu oraz sobie. Równocześnie bardzo mocno akcentuje swoją własność nie akceptując jakiegokolwiek dzielenia się swoimi rzeczami z kimkolwiek. Po ostatniej scenie na sankach, która skończyła się tym, że tarzał się po ziemi, wkładał twarz do śniegu nie pozwalając jej sobie wytrzeć, ściągnął rękawiczki "żeby mu odmarzły ręce i żeby był chory", postanowiłam, że zamiast tradycyjnej kary (zakazu grania w gry) wezmę go do sklepu (normalnie robię zakupy bez udziału dzieci) i spróbuję z nim pogadać. Jak tylko minął atak histerii spowodowany tym, że był pewny, że chcę go oddać na policję (?!) wszystko wróciło do normy na... 36 godzin.

Odbieram chłopców z przedszkola i od razu FOCH! Bo przyszłam, bo on chciał jeszcze porysować, bo Ola jeszcze nie idzie, że na żaden trening nie pojedzie, a w ogóle to do przedszkola chodzić też nie będzie, bo głupie, nudne itd. Jak w końcu udało mi się ich ubrać (w zimie ubieranie bliźniaków jest porównywalne z szychtą w kamieniołomie), to się zaparł i za diabły do domu nie pójdzie. Kajtkowi dotąd do-rany-przyłóż, włączył się azymut dom i bieganie, więc wyjścia jakby nie było. Złapałam Kacpra siłą za rękę i ciągnęłam po ulicy, co było pewnie pierwszym z popełnionych przez mnie błędów, bo powinnam mu dać się wyfochować i poczekać, aż sam ruszy. Niestety teoria teorią, a bliźniaki to praktyka.
Wśród wrzasków, płaczów nagle dostałam parę uderzeń w rękę, potem w brzuch. Nie zwracałam na to uwagi, choć przy kolejnym uderzeniu zastopowałam mu rękę. Weszliśmy do domu (jednak zakorzeniona dulszczyzna się ujawniła) i tak jak się wydarłam na syna, to chyba w życiu nie udało mi się na nikogo. Nawet M. mnie do takiego stanu nie doprowadza :) Ostatkiem sił zapanowałam nad sobą, żeby mu nie wlać. Wiem jednak, że to byłaby już moja klęska na całej linii.. Za karę nie poszedł na piłkę, przepraszał ze 3 razy, ja przepraszałam, że się darłam.

Poskutkowało? Trochę tak, wczoraj awantura była już mniejsza, lekki foch, kopanie w samochód, czas na decyzję o zmianie zachowania. Potem zamiast wrzasków tłumaczyłam, ryczałam, on ryczał, Kajtek miał płacz na czubku nosa, bo się wzruszył. Ile jeszcze dam radę? Pewnie do skutku..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz