wtorek, 9 lipca 2019

Tajemnice Dolnego Śląska

Wróciliśmy na Dolny Śląsk na początku lata mając pewność, że tym razem w Błędnych Skałach nie będzie śniegu i uda się nam je zobaczyć.
Pierwszy przystanek to Wrocław i wizyta u naszych Przyjaciół, którzy jak zwykle sprawili, że nie chciało nam się nam stamtąd wyjeżdżać. Plan na stolicę Dolnego Śląska był relaksacyjny, tak, aby odpocząć po bardzo intensywnym roku szkolnym.
Nie obyło się też bez małych przygód, gdyż Renia zdecydowała pokazać nam, że ma już swoje lata i kocha miłością bezwarunkową tylko M., więc zmiana kierowcy wcale się jej nie spodobała :) Ale i to, mimo długiego weekendu, udało nam się naprawić.



Po drodze wstąpiliśmy do Mosznej i zwiedziliśmy "zamek Disney'a". Zamek jest w większości obiektem hotelarskim, dla turystów udostępnione jest tylko kilka pomieszczeń, ale przewodnicy "robią swoją robotę" na wysokim poziomie i bardzo ciekawie przybliżają historię tego miejsca. Sam zaś widok zamku i parku jest wart nawet opłaty za wstęp i pożyczania butów od Kaja, gdyż moje obtarły "królewnę".



We Wrocławiu oprócz obowiązkowej wizyty z psem w lesie ponownie odwiedziliśmy ZOO i Afrykarium (to nam się chyba nigdy nie znudzi), ale dodatkowo, zainspirowani lekcjami historii, poszliśmy zobaczyć Panoramę Racławicką, która zrobiła na Słodziakach ogromne wrażenie, zwłaszcza drzewa rosnące przed obrazem.











Udało nam się również dotrzeć do Hydropolis, muzeum wody, gdzie po raz kolejny mogliśmy się przekonać, jak fantastyczne mogą być nowoczesne ekspozycje - trzeba mieć "tylko" na nie pomysł i kasę.







Następnym punktem programu w drodze do Karpacza był zamek Czocha. Tu również część obiektu jest hotelem, a część tylko dostępna dla zwiedzających, ale opowieści o masonach, Twierdzy Szyfrów, tajnych przejściach i łóżku z zapadnią sprawiły, że wizyta była niezapomniana. Nie wspominając również o bardzo realistycznej sali tortur, która rozbudziła wyobraźnię w chłopcach.






W Karpaczu odbył się największy hardcore, czyli trzy noclegi w namiocie. Pogoda nam dopisała, więc bez większych uszczerbków na psychice przeżyłam jaszczurkę, żabę i wskakującego w środku nocy na łóżko kota właścicieli. Sam camping był bardzo nowoczesny, czysty, z fajnym zapleczem sanitarnym i rekreacyjnym.


Następnego dnia wyszliśmy na Śnieżkę wspomagając się wjazdem kolejką na Kopę. Widoki były niesamowite, sama zaś wyprawa uświadomiła nam konieczność pracy nad kondycją, bo ciągłe gonienie za dziećmi w górach było nie lada wyzwaniem.
Odwiedziliśmy też śnieżkę w koronach drzew w Czechach (tu zaliczyłam zgon na wysokościach), fantastyczne Muzeum Miniatur w Kowarach oraz kolorowe jeziorka.












Nie udało nam się zwiedzić kowarskich sztolni, gdyż nie doczytałam, o panującej tam stałej temperaturze 7 st. C. Nauczeni tym doświadczeniem zabraliśmy odpowiednią odzież w drodze do Kłodzka zwiedzając dwa obiekty z projektu Riese - Osówkę i Włodarz. Niesamowitym przeżyciem był zarówno dojazd na miejsce po krętych drogach Gór Sowich, przejechanie węża, jak i samo zwiedzanie z pasjonatami tematu oraz płynięcie zalanym korytarzem sztolni.




W samym Kłodzku musieliśmy po raz kolejny wejść do Twierdzy, a chłopcy samodzielnie przechodzili przez najwęższe, metrowe jej korytarze. Udało się nam również wejść na Strzeliniec i nie zaklinować się w labiryncie Błędnych Skał.








Nie udało nam się dotrzeć do czeskiego Skalnego Miasta oraz do Kletna, ale prawie 40 st. upały skłoniły nas do porannego powrotu do domu. Mamy poza tym pretekst, żeby tam ponownie wrócić.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz