Powoli rozpoczynam proces usamodzielniania Słodziaków. Oczywiście oni są na to gotowi już od dawna, ale ja: matka-kwoka, muszę do tego dojrzeć. Proces ten jest trudny, męczący i wyniszczający psychicznie - dla mnie.
Zaczęło się od samodzielnego chodzenia z przystanku do szkoły - przed podziemny tunel, gdyż na pobliskim przejściu dla pieszych jakiś palant kiedyś by nas rozjechał, jadąc za szybko po torach tramwajowych.
Procedura jest prosta - idą sami, po wejściu do szkoły dzwonią do mnie, że dotarli. Przez parę dni wszystko działało bez zarzutu. Aż pewnego dnia nie zadzwonili.
Kaj myślał, że Kacper zadzwoni, bo on akurat aktualnie miał zakaz noszenia telefonu do szkoły, gdyż zapomniał go wyciszyć i zadzwonił mu w trakcie lekcji, za co oczywiście dostał uwagę. A Kacper popędził do koleżanki i zapomniał...
Nie muszę mówić, co czułam. Wpadłam do szkoły i widząc moje pociechy na korytarzu, podniesionym głosem zaczęłam im mówić o naszej umowie, o tym, że nie dotrzymali obietnicy, że się martwiłam. I może na tym by się skończyło, gdyby nie zaczęli się tłumaczyć... "Bo ja myślałem...", "W dupie mam, co myślałeś!!!!", co już oczywiście słyszała cała szkoła.
Ja wiem, że w Nibylandii rozmowa przebiegłaby w miłej, przyjaznej atmosferze. Dzieci zrozumiałyby mój zawał i przeprosiły obiecując, że to się już nigdy nie powtórzy itd. Ale ja jestem matka, a nie królową elfów!
Mogłam mówić ciszej, mogłam nie używać strasznego słowa na d... A oni mogli zadzwonić i ok.
Najbardziej jednak wyprowadziły mnie z równowagi dwie mamusie, które stały przy schodach patrząc na własne maleńkie, grzeczne dzieci, które mozolnie wspinały się po schodach z pragnieniem zdobycia nowego zasobu wiedzy. One patrzyły mnie ze zgrozą w oczach, ze świętym oburzeniem, że krzyczę na własne dzieci! Patrzyły po sobie upewniając się wzajemnie o potępieniu mojego zachowania i dezaprobacie słownictwa, z przekonaniem, że one NIGDY by się tak nie zachowały w stosunku do swoich dzieci! One są doskonałe, wspierające, tłumaczące, spokojne, wyrozumiałe - wzory do naśladowania! Walcie się moje kochane!
Madeleine Albright powiedziała kiedyś, że w piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie pomagały innym kobietom. Dla świętojebliwych matek też!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz