Ale od początku.
Jadąc zatrzymaliśmy się w Ogrodach Hortulus (http://www.hortulus.com.pl/). Chcieliśmy zwiedzić oba, ale skończyło się tylko na Spectabilis, czyli tych z Labiryntem. Do biletów dokupiłam mapy i karty dla dzieci i spędziliśmy trzy godziny na bieganiu w labiryncie i podbijaniu wizerunków germańskich i słowiańskich bogów. To naprawdę super pomysł i angażuje zarówno dzieci jaki i dorosłych. Trzeba również przyznać, że gdyby nie M. i jego zmysł orientacji nie udałoby się nam wypełnić zadania, bo labirynty były naprawdę bardzo trudne. W końcu poczuliśmy klimat finału Czary Ognia!
Weszliśmy nawet na wieżę widokową, która znacząco się chwiała na wietrze. Ekstremalne przeżycie!
Żałuję, że nie weszliśmy do Ogrodów Tematycznych, ale nie można mieć wszystkiego! Jednym z powodów takiej decyzji, oprócz ceny, była odległość między ogrodami. To ok. 2 km, czyli średni spacer w upał, po żwirowej drodze, gdzie samochody mijają się "na lusterka". Można przejechać samochodem, ale miejsc parkingowych jest niewiele i mimo, iż zatrudnieni pracownicy pomagają w parkowaniu na ulicy i na poboczach jest to duży kłopot. A wystarczyłby bus kursujący non stop miedzy ogrodami.
Plusy:
- dobra organizacja parkingów, gastronomii, sanitariatów
- piękne rośliny, aranżacje
- labirynt, wieża widokowa i pomysł gry dla dzieci
Minusy:
- cena (!!!)
- odległość między ogrodami i brak "busa" miedzy nimi
W końcu dotarliśmy do celu. Kołobrzeg to bardzo popularny kurort, w którym większość osób na plażę jeździ samochodami, a wszędzie są tłumy ludzi.
Plaża zachodnia jest dość wąska i niezbyt zachęcająca, chociaż dojście do niej przez park jest urokliwe. Zresztą parki w centrum to wielki plus miasta. Za to dzięki spotkanemu znajomemu (dziękuję Kuba) mieliśmy okazję odwiedzić plażę na obrzeżach miasta, która jest jedną z najpiękniejszych, jakie widziałam. Niesamowite wrażenie zrobiły falochrony, piasek i bardzo szerokie zejście do morza oraz ogromne ilości muszelek.
Udało nam się jeszcze odwiedzić rynek z ratuszem i zjeść obiad w samym centrum na dachu galerii, z której roztaczał się przepiękny widok na Katedrę i wszechobecne pomniki.
Zaliczyliśmy też latarnię morską, główny deptak zapełniony chińszczyzną i fast foodami, pomnik zaślubin z morzem, redę, molo oraz rejs pirackim statkiem po morzu.
Mieszkaliśmy zaraz obok portu rybackiego, gdzie po raz pierwszy miałam okazję poczuć tak intensywny zapach ryb. Bardzo zaskoczyły nas mewy, które były wszędzie :)
Wisienka na torcie była lodziarnia, gdzie jedliśmy jedne z najlepszych lodów ever (https://www.facebook.com/KupiecManufakturaLodow/).
Nie mogliśmy przegapić okazji i wyruszyliśmy na poszukiwanie najstarszych dębów w okolicy - Bolesława i Warcisława. Już mieliśmy zrezygnować, bo dojazd jest wyjątkowo źle oznakowany, ale udało się i po dość ekstremalnym spacerze w puszczy z żabami, wężem i tonami błota dotarliśmy do celu. Bolesława powaliła burza, ale mimo to nie usunięto go i można podziwiać ten wyjątkowy pomnik natury.
Czego nie widzieliśmy? Żadnego muzeum, żadnych okolicznych nadmorskich wioseczek. Dlaczego nie wrócimy, chyba że tylko i wyłącznie towarzysko? Dla nas morze ma urok chyba tylko na zadupiu, i pogoda nam wtedy nie straszna i zimne morze jest ok, a nawet i z wiatrem idzie się zaprzyjaźnić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz