Ale po kolei. Po pierwsze Noc Muzeów. Wydarzenie cykliczne, odbywające się w połowie maja w całej Polsce. Rozpoczyna się zazwyczaj koło 19.00 i trwa do północy. Muzea otwierają swoje podwoje dla zwiedzających za darmo, bardzo często przygotowując dodatkowe atrakcje. Cały program jest dostępny dużo wcześniej, więc spokojnie można się zorientować, co i gdzie. Na część tzw. eventów trzeba robić rezerwacje, a na pewno należy przygotować się na dzikie tłumy i ogromne kolejki. Mieliśmy ambitne plany, które połowicznie udało się nam zrealizować.
Na początek zakup pamiątkowych monet, potem ulubione przez Słodziaki i M. Muzeum Inżynierii Miejskiej oraz koncert piorunów (co oczywiście ma fachową, zupełnie nieistotną nazwę). Możliwość oglądnięcia "na żywo" piorunów plus melodie z bajek i Gwiezdnych Wojen były atrakcją na dużych i małych.
Na koniec nocna wyprawa z latarkami do Ogrodu Botanicznego specjalnie przygotowaną i "oświetloną" trasą.
W domu byliśmy po 23.00, co złamało reżim spania, jak słusznie zauważyła ciotka Rośka. Od czasu do czasu nic się chyba nie stanie, a emocje były niesamowite.
Następnego dnia w ramach Światowych Dni Literatury braliśmy udział w grze miejskiej "Księgoduchy do poduchy", zaliczając po drodze paradę wojskową. Pomysł opierał się na odnajdowaniu i usypianiu duchów rozproszonych w obrębie Starego Miasta za pomocą kołysanek, eliksirów i podarunków. Żeby je zaś zdobyć należało wykonać szereg przeróżnych zadań od układanek, do tworzenia kukiełek, przez origami. Nie zajęliśmy miejsca w pierwszej dziesiątce, ale przez 4 godziny chłopcy byli niesamowicie zaangażowani w zabawę. Poza tym pozwoliło im to również wyciągnąć życiową lekcję, że nie zawsze się wygrywa. Kajtek dał wyraz emocjom i się rozpłakał, więc dostał nagrodę pocieszenia od jednej z uczestniczek :)
W niedzielę zaś zabraliśmy Babcię na wyprawę do ogrodów w Goczałkowicach Zdroju, które położone są jakieś 90 km od Krakowa. W zależności od ustawień GPSa (tak M. piję do Ciebie) trasa zajmuje godzinę lub dwie.
Ogrody zwiedza się nieodpłatnie, ale położone są na terenie centrum ogrodniczego, obok którego nie da się przejść obojętnie, więc wracaliśmy do domu z drzewem w bagażniku i drewnianymi wężami. Po atrakcjach ogrodu typu plac zabaw, domek hobbita, a przede wszystkim LABIRYNT Babcia zabrała nas na obiad, no bo bez tego po prostu nie dalibyśmy rady odbyć powrotnej podróży.
Jednym słowem aż się boję pomyśleć o kolejnym weekendzie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz