Ledwo odebrałam chłopców z przedszkola, już od Kacpra dowiedziałam się, że on chce zostać w przedszkolu, nie lubi domu i naszej rodziny i wogóle to on będzie wrzeszczał całą drogę do domu. Jak powiedział tak zrobił, ale tu M. go jakoś udobruchał obiecując poszukiwanie dmuchawców - oczywiście mlecze ledwo się rozwinęły, ale ważne, że podziałało.
Rozbieranie z tenisówek, mycie rąk, o dziwo poszło sprawnie. Problem zaczął się przy obiedzie.
Dziś były szaszłyki w wersji de lux, czyli mięsne kulki, makaron łosie i kiszony ogórek dla Kajtka oraz marchewka z jabłkiem dla Kacpra.
Chłopcy sami nabijają sobie makaron i mięsne kulki na patyczki, co zazwyczaj odbywa się to w kuchni. Na zaproszenie do szaszłyków zareagował jednak tylko Kacper, Kajtek stwierdził, że nie będzie ich robił, więc ustaliliśmy, że zrobię mu je ja.
Jak tylko podałam mu obiad wpadł w histerię, że on sam chciał nabijać, więc ściągnął wszystko z patyczków i chciał iść do kuchni, żeby je zrobić. Ja jednak miałam całą kuchnię zawaloną przygotowaniem obiadu dla nas, więc odesłałam go do stołu, co wywołało histerię.
Nie wytrzymałam, święty by nie wytrzymał i rozdarłam paszczaka ile miałam sił w płucach, czego skutkiem był jeszcze większy płacz......
Niby znam teorię, ale to jeden z tych dni, gdy trzeba przyznać się do porażki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz