środa, 15 kwietnia 2020

Kryzys na kwarantannie

No i stało się. W końcu wszystko rypło! Mam dość!

Zaczęło się w Poniedziałek Wielkanocny zmianą pogody. Oczywiście nie ma naukowych dowodów na wpływ pogody na nasze samopoczucie i na istnienie meteopatów, ale mnie było źle i to właśnie przez pogodę. Nie miało to jednak większego wpływu na nikogo, ponieważ po prostu przespałam prawie całą dobę, w przerwach posiłkując się serią mafijną K.N. Haner na Storytelu.




We wtorek pogoda dalej była do dupy, a na dodatek okazało się, że któryś z moich panów zostawił mokrą skarpetę w pralce, szczelnie ją zamykając na trzy doby, powodując smród na pół domu. Nic to - wietrzymy pralkę.

Słodziaki uskuteczniły również protest song od rana, bo przecież nie będą robić nic "szkolnego" skoro jest wolne. Mieli tu oczywiście swoje racje, ale generalnie nic większego do roboty też im się nie kroiło, więc mój "tyranizm" wziął górę i powtórzyliśmy zdania i ich równoważniki.
Oglądnęliśmy wspólnie kolejny odcinek "Naszej Planety", chłopcy wzięli udział w lekcjach rysunku on-line i zakręcili się na maksa na szyfrze Lorenza - nawet usiłowałam zrozumieć początek, ale głowa mnie ćmiła, więc odpuściłam.


Przeglądając FB natknęłam się na filmik dietetyka czołowego krakowskiego klubu piłkarskiej ekstraklasy, który mówił, że dodatkowe kilogramy po Świętach, to w rzeczywistości nadmiar wody w organizmie (mądrze gadał:). Myślę: woda - płyn, wino - płyn. Wszystko się zgadza :) Ale jak pan przeszedł do "zmniejszenia podaży węglowodanów na rzecz zwiększenia podaży protein", to tylko dlatego, że było na kogo popatrzeć, wytrzymałam kolejne 10 sekund. Postanowiłam więc "machnąć" 100 brzuszków, co o mało nie zakończyło się tragicznie, ale dałam radę. Czując wielka satysfakcję z "zadbania o siebie" po Świętach ułożyłam plan posiłków na cały przyszły tydzień i zrobiłam listę zakupów.

Wieczorem jednak okazało się, król Ella zabił Ragnara Lodbroka...


Dziś miałam w planie szybkie zakupy w osiedlowych sklepikach. Po czterech dobach w zamknięciu wyszłam na pole i od razu zakręciło mi się w głowie. Zwaliłam to na "ograniczenie podaży węglowodanów" (czytaj: wyszłam bez śniadania) i tego, że po wczorajszych brzuszkach bolał mnie...kark.
Okazało się, że na dodatek jakieś brzozy pylą (rocznicowe skojarzenia przypadkowe), a katar alergiczny pod maseczką na twarzy jest szczególnie problematyczny.
Mięsny załatwiłam w 10 minut, ale w warzywniaku zaczęły się schody. Dwie starsze osoby przede mną, stałam 20 minut... Abstrahując od tego, że:
- można robić zakupy w godzinach dla seniorów, skoro się seniorem jest,
- można iść do sklepu po zakupy, a nie na pogadanki,
- można być zdecydowanym, co się chce kupić.
Ale po co? Szlak mnie trafił, gdy 80-letnia Pani, zapytała ekspedientkę (która opowiadała koleżance o świątecznej randce), o najlepszy gatunek jabłek na szarlotkę, po czym nie kupiła ich w ogóle, bo to nie szara reneta, a ona tylko z tych robi ciasto. JPD! O wysokości rachunku już nie wspomnę.

Piekarnia zaś okazała się gwoździem do trumny, gdyż na półkach nie było nic oprócz.. weki. Dostawa była, ale ludzie wykupują wszystko w okolicach 8.00.

Miałam oczywiście plan awaryjny, do realizacji którego niezbędny okazał się M. Jednakże okazało się, że bez mojego małżonka kluczowa państwowa firma się zawali, a on niczym święty Mateo lub błogosławiony Szu, dźwiga na swoich barkach dobro naszego narodu i mi nie pomoże. A nie prosiłam o powstrzymanie pandemii, ani o milion dolarów! Swoją drogą, nie wiem, czy Wy też tak macie, ale ilekroć czegoś potrzebuję od M., a staram się być samowystarczalna przez 98% życia, to się nie da! Albo ma GPSa w dupie, albo się spóźnia, albo nie i już.

Zeźlona do granic możliwości wpadłam do domu i od progu wydarłam się na Słodziaki: że nie robią matematyki, że roleta zasłonięta, że to, że tamto..

Cholera, nam - dorosłym jest ciężko, a co dopiero dzieciakom. Nauka jest jaka jest. Czasem nudna, czasem ekscytująca (brawa dla Pani od polskiego!). Nie mają kontaktu z rówieśnikami, zajęcia ruchowe praktycznie nie istnieją, pięć tygodni w domu, a na dodatek matka się ciska.
Robię głęboki wdech... robię domową kostkę rosołową, piekę chleb, robię pranie. Przytulam dzieciaki. Do M. też się kiedyś odezwę :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz