No i stało się! Pojechałam z dziećmi w góry. Chociaż w zasadzie do Zakopanego, bo góry były, ale z daleka. Po pierwsze dlatego, że dla mnie wybór morze, czy góry, to żaden wybór. Jadę nad morze, to oczywiste. Po drugie dlatego, że ze względu na remont pokoju chłopców (tak, przygotowania do pójścia do szkoły), wylądowałam sama z dziećmi na tydzień i to jeszcze bez samochodu.
Do Zakopanego Polskim Busem. Było cudnie, choć ja miałam chorobę lokomocyjną jeszcze zanim wyjechaliśmy, opóźnieni z Krakowa. Ale bilety kupiłam przez internet (chociaż zdziwił mnie fakt, że dzieci nie mają zniżki), autokar był klimatyzowany, z przyciemnianymi szybami (co wzbudziło nie małą sensację u dzieci), a co najważniejsze w takiej podróży - z toaletą! Poza tym podróż odbywała się bez przystanków.
Miejscówka w Zakopanem siłą rzeczy musiała być niedaleko od wszystkiego i to nam się również udało. Polecam Willę Bór. Piękne pokoje (my byliśmy zakwaterowani w apartamencie rodzinnym: 2 pokoje) z łazienkami i ze śniadaniem w formie szwedzkiego stołu. Dzieci pochłaniały niesamowite ilości wszystkiego z samego rana, a ja mogłam w spokoju pić kawę.
Nasz 6-dniowy, zrealizowany plan wyglądał następująco:
Dzień 1 (przyjazd):
Zaliczyliśmy Krupówki oraz Gubałówkę. Kolejka w górę, ale zejście na piechotę. Był oczywiście foch w związku z wszech otaczającą chińszczyzną. Kacper zwłaszcza, koniecznie chciał coś kupić. Umówiliśmy się tak, że pod koniec pobytu dostaniemy z pensjonatu zwrot kaucji, którą będą mogli wydać na co zechcą, a przez tydzień powinni się zastanowić, jaką pamiątkę chcą sobie kupić.
Zakupiłam również każdemu dziecku książeczki GOT PTTK, w których dokumentowaliśmy nasze "górskie" wyprawy, przez opis poszczególnych tras oraz zbieranie pieczątek w schroniskach i innych miejscach.