Chodzimy na spacery, buszujemy w liściach szukając kasztanów i żołędzi, zapalmy znicze (mamy nawet specjalne zapalniczki z długą końcówką, żeby chłopcy mogli to robić samodzielnie), sprzątamy groby i opowiadamy historie o tych, których już nie ma.
Nie lubię tłumów na Wszystkich Świętych, drażni mnie to, że nikt nikomu nie ustąpi miejsca w tramwaju, że wszyscy się pchają (jakby to był wyścig) i że robi się generalnie napięta atmosfera.
Uwielbiam ten zapach i widok cmentarza po zmroku. Przypominają mi się wyjazdy "na groby" do Ziębic, Głuchołaz w dzieciństwie (tego, że rzygałam całą drogę już nie pamiętam:). Liczyliśmy wiadukty i bawiliśmy się w gry językowe..
Lubię wracać do domu na ciepły obiad.
Chciałabym ,żeby moi synowie też tak wspominali kiedyś 1. listopada, mimo, że nie wolno biegać po cmentarzu, głośno śpiewać, moczyć rąk w wodzie z hydrantów, a tym bardziej bawić się w berka.
Dla tego wszystkiego celebrujemy amerykańską tradycję Halloween. Jedziemy prawie 30 km po najlepsze dynie, wycinamy wzory (może Angry Birds nie jest za bardzo halloweenowe, ale chłopcy chcieli:), przebieramy się oraz organizujemy zabawę z duchami.
Poza tym dynia ma dużo witamin i minerałów, a jak dzieci same wygrzebią miąższ, to potem taka zupa smakuje najlepiej.
Polecam "naginanie" tradycji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz